Czuję się dziwnie. Czuję się zubożona. Czuję, że ogień
odebrał mi coś, co przynależało do mnie, chociaż było daleko i nie miałam
najmniejszego wpływu na to coś.
Nasza Pani. Pani – opiekunka łaskawa, dama, pocieszycielka,
darczyni, przed którą kolana same się zginają w podziwie i podzięce.
Wczoraj oglądałam na żywo, na kanale 230, France 24,
przebieg tego stosu. Na żywo, w emocjach, reporterzy mówili rzeczy, które nie
zostaną powtórzone.
W czasie rzeczywistym patrzyłam, jak upada iglica. I nic się
nie dało zrobić. Nic.
Świat obiega „wywiad” z jakimś nierdzennym mieszkańcem
Francji, który się zwierza, że płakał, widząc pożar. Jakoś trudno mi w to
uwierzyć. I trudno mi uwierzyć, że ktoś przypadkiem zaprószył ogień. Znaczy,
co? Konserwator niedopałek rzucił, czy jak? O godzinie 18, chyba? Bo o 19 była już
erupcja ognia.
Nie dowiemy się tego nigdy.
Ktoś mnie z czegoś okradł w Wielkim Tygodniu. Niedokładnie
umiem określić, co to jest, ale czuję się zubożona.