Jak się ludzie poznają? Ano,
różnie.
Szukałam niedawno taniej lampy
stojącej. Używanej. Bardzo ładne i tanie rzeczy można znaleźć na OLX. Ktoś się
przeprowadza, wyprzedaje zbędne wyposażenie... Lepiej chyba kupować na OLX, niż
na Allegro: tu mam bezpośredni kontakt z człowiekiem; raczej nikt mnie nie
oszuka, skoro rozmawiam z nim przez telefon, a produkt odbieram z jego
mieszkania. Po prostu nie wypada nie być fair.
Kupiłam zatem bardzo ładną i
tanią lampę stojącą od kogoś, kto mieszka w północnej części miasta. Ponieważ
nie mam samochodu, pan zaofiarował pomoc. Kiedy usłyszał mój adres, nawiązała
się rozmowa:
- No, co pani powie, jaki ten
świat jest mały. W tej kamienicy obok, prawie się wychowałem. Mieszkało tam wujostwo.
Moja mama była chora i ja właściwie u nich byłem cały czas. Miałem blisko do
szkoły, bo z mamą mieszkaliśmy na...
- To pewnie pan chodził do Ósemki
albo Dwójki?
- Do Ósemki, a pani?
- Ja też, ale pan jest młodszy,
więc się minęliśmy...
I tak się toczy rozmowa. O Budkach,
o tym, z kto z której górki zjeżdżał, o lusterkach produkowanych przez
przedsiębiorcę mieszkającego obok i o tym, jak się chodziło na pierdziółki na
nasyp kolejowy.
O Niesiołowskim w kontekście
gruszek...
Lampa dawno przywieziona, a my
nie możemy wysiąść z auta, bo nas wspomnienia o utraconej młodości dopadły.
- Dawniej, wie pani, wszystko
było jakieś prostsze: wiadomo – dziewuchy do Zrzeszenia, chłopaki do
Chrobrego... A, słyszała pani, co się teraz w Ósemce dzieje?
Nie mówiłam, że wiem ani tego, że
tam pracowałam ćwierć wieku. Byłoby to obarczone ryzykiem, że umrzemy z głodu w
samochodzie. Ale wysłuchałam, wtrącając co jakiś czas: „Niemożliwe!”, „No, co
pan!”
Tak się toczą często Polaków
rozmowy.
Piotrków to nie metropolia. Tak
się składa, że mieszkam w dzielnicy, w której mieszka wiele rodzin,
posyłających swoje dzieci do Ósemki, w „obwodzie”. Zatrzymują mnie rodzice, pytają, opowiadają
rzeczy, że słuchać hadko. To są ludzie, z którymi spotykam się w pobliskiej
piekarni, sklepiku osiedlowym... To moi dorośli już uczniowie, którzy pamiętają
inną Ósemkę. Ci byli uczniowie spotykają się ze sobą, idą do baru, do pizzerii;
utrzymują ze sobą kontakt, rozmawiają ze sobą, jak to w życiu.
Ci ludzie pracują, niektórzy w
magistracie, niektórzy pozakładali własne biznesy; inni spotykają się w
pośredniaku lub na Próchnika. Jak w życiu. To jest taka sieć: sprzątaczka,
listonosz, fryzjerka, mechanik samochodowy, kierowca miejskiego autobusu,
taksówkarz, przedszkolanka...
Ci luzie spotykają się na grillu, na działce, na
Słoneczku... Ci ludzie ze sobą rozmawiają. Śmieją się, dzielą spostrzeżeniami.
Oni nie są ślepi, głusi ani niedorozwinięci, jakby niektórzy chcieli. To jest
sieć. Żona pana kafelkarza oto czekała w kolejce do doktora, a tam – wiadomo –
i nudno, i wizyta podszyta lękiem, bo to do lekarza się idzie, a nie do
kosmetyczki. I sobie rozmawia z inną panią, której siostra pracuje w
magistracie. A lekarz też ma jakąś rodzinę, przyjaciela, z którym sobie
pogada...
Nie wiem, czy istnieje jakaś
przytomna osoba, która nie zdaje sobie sprawy z istnienia tego tak zwanego
„drugiego obiegu” życia. Życie to nie oficjalne akademie urzędników,
przebywanie ciągle w tych samych
pomieszczeniach, wypełnionych kłaniającymi się w pas ludźmi, oblicza których wypełnia
wiernopoddańczy uśmiech, bo się zwyczajnie boją skończyć jak Gładysz: bez
środków do normalnego życia.
Ci ludzie odreagowują. Człowiek
ma wewnętrzną, wrodzoną potrzebę powiedzenia komuś w końcu prawdy. Człowiek,
mówię, nie urzędnik i nie car. Człowiek idzie do lekarza, a jak ma potrzebę –
do księdza. Czy księża nie mają rodzin?
O tej odwiecznej potrzebie powiedzenia
prawdy mówi starożytna opowieść o fryzjerze króla Midasa. Zresztą, Midas to
fajna postać. Takiego tumana ze świecą szukać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz