Większość ludzi, w tej liczbie i ja, bardzo często
prezentują postawę Tomasza. Dopóki sami nie zrozumieją, nic i nikt nie jest w
stanie ich przekonać do czegokolwiek.
Prawie
niczego nie biorą na wiarę. Na pamięć. Na przykład ja – dziesiątki razy
sprawdzam datę urodzin Mickiewicza, na przykład, chociaż mam tę datę wrytą w
mózg. Jednak, za każdym razem, kiedy jest mi ta data potrzebna do czegoś, lecę
do książki (umownie to książką nazwałam).
Fatalna
jest taka natura człowiecza. Męcząca. Chociaż – w pewnych warunkach –
przynosząca wymierny zysk: gdybym pracowała w NYT, dajmy na to, zarabiałabym z
osiemdziesiąt tysięcy dolarów rocznie, jako niepokonana researcherka: nie liczy
się dla mnie doba; czas pracy nie istnieje. Jestem nastawiona na wykonanie
zadania. Jeżeli coś istnieje, ja to znajdę i sprawdzę, czy na pewno tak jest.
Czy
ja jestem specjalistką od wyważania otwartych drzwi? Hej, Łowcy Głów, tu
jestem. Największym nieszczęściem w Polsce jest być mądrzejszym, bardziej
wykształconym od derechtora i się nie kryć się z tym.
Wracam
do rzeczy.
Zaczęłam
się zastanawiać nad tym, czym jest ciasto drożdżowe. Kto, kiedy, w jakich
okolicznościach je robił i jadł. Oczywiście, mogłam to wszystko gdzieś
przeczytać, w, nazwijmy to, książce. Dałoby mi to gołą, zimną wiedzę, od której
moje ciasto drożdżowe i tak nadal miałoby zakalca.
Po
prawie pół wieku nieudanych prób wykonania babki drożdżowej lub choćby bochenka
chleba, zrozumiałam, że kluczem do sukcesu jest CZAS.
Z
czasów stanu wojennego wyniosłam wiedzę, że drożdże są w stanie przerobić
każdą, absolutnie każdą ilość cukru, zamieniając go na wolty i dwutlenek węgla
(chyba). Stąd moja wiedza o tym, że ciasto drożdżowe nigdy nie będzie słodkie.
Że słodycz nadaje się mu poprzez delikatne wciskanie rodzynków i kruszonkę.
Z
dzieciństwa pamiętałam, że z bratem wydłubywaliśmy upieczoną kruszonkę z ciasta
i Mamie się to nie podobało. Z miłości do nas, Mama upiekła kiedyś specjalnie
całą blachę kruszonki. Niestety, ta specjalna kruszonka nie smakowała tak, jak
ta - wydłubana z ciasta.
Jak
to się odbywało, to robienie ciasta drożdżowego?
Wyobraźnio,
rusz.
Ja
siedziałam nad zaczynem i czekałam, aż ruszy. Co i rusz podnosiłam ściereczkę i
patrzyłam mu w oczy. A on nic. Jeżeli się zdarzyło, że cudem boskim zapomniałam
o nim i wyszedł z naczynia, to później siedziałam nad ciastem...
Aż
razu pewnego doznałam olśnienia, pisałam już, że w psychologii nazywa się to
„wglądem”. Z pomocą przyszedł mi również nieodżałowany Bareja i jeszcze
odżałowany Koterski. Marku, miłych świąt.
Właściwie,
jak to było?
Rano
zamieszała kobieta ciasto: mąkę, wodę i tyle. Drożdże? Drożdże są wszędzie.
Wystarczy, za przeproszeniem wrażliwych, że kobieta się podrapała ziewając
rano...
Mąka,
woda i te... drożdże pracowały na siebie do południa. Dziecka w tym czasie
poszły świnie pasać albo do szkoły, co w niektórych miastach po dziś dzień na
jedno wychodzi. Matka krowy wydoiwszy, poszła przecedzić urobek i zamieszała
drożdżowe ciasto od niechcenia. Gar żuru nastawiła. Żur też się robił sam.
Poszła
do obrządku: kaczki, kury jakieś, ja już nie pamiętam, co tam na gospodarce
dokładnie było. Koniem to Gospodarz się zajmował.
Nad
wieczorem kobieta powróciła do chałupy, raz jeszcze miąchnęła ciasto, do
naczynia żaroodpornego przełożyła, do pieca, duchówki, wnęki, nazwa w
zależności od regionu, wepchnęła, i po stosownym czasie wyjęła i już.
Myślałam
nad tym ciastem dziesiątkami lat. Nie zmyślam. Łzy lałam, bo nie udawało mi
się.
Do
chwili. kiedy pojęłam swoim małym mieszczańskim rozumkiem istotę rzeczy. Kiedy
pojęłam, że ja i ciasto drożdżowe to jedno. Ciasto drożdżowe nienawidzi, kiedy
się nim przejmować. Siedzi sobie spokojnie w dzieży i rośnie.
Dlatego
ja jeszcze poczekam, Włodarczyk. Każde moje następne ciasto drożdżowe jest
coraz lepsze. Mam świadków.
Przede
mną jeszcze filozofia biszkoptu.