Popsuł mi się komputer. Nie jest to nic nadzwyczajnego, bo
komputer psuje mi się średnio raz na dwa tygodnie. Zazwyczaj łagodna modlitwa z
przyklękiem na jedno kolano pomaga. Nieraz muszę użyć innego rodzaju perswazji;
nie, nie klnę i nie biję – używam tylko gróźb karalnych. Przysięgam, że tylko
raz jeden stałam z siekierą w ręku i
pytaniem: „No i co?!”
Rozwiązaniem ostatecznym jest wrzask na całą dzielnicę: „BO-O-O-RYS!” Sąsiedzi potwierdzą. Borys
jest informatykiem. Borys tylko podchodzi do sprzętu i sprzęt zaczyna działać,
jak gdyby nigdy nie robił nic innego. Komputer mnie nie lubi, a ja też nie
jestem bez winy.
Sprawę z siekierą zaczerpnęłam z pradawnych słowiańskich
obyczajów „straszenia drzew”. Kiedy któreś owocowe drzewo nie wydawało owoców,
gospodarz, w lutym, a był to najcięższy z miesięcy, kiedy drzewa rozpatrywały w
sobie, czy wydać życiodajne soki, brał
siekierę i zbliżywszy się do drzewa mówił z powagą, zamierzając się tą siekierą
na pień: „Albo będziesz rodzić, albo cię wytnę”.
Wierzyć można albo nie; ja powidła śliwkowe z 1994 roku mam
nadal i są one sprawne. Przedtem śliwa nonszalancko opuszczała nieliczne
zawiązki. Komputer, ujrzawszy siekierę, marudząc, zadziałał.
Wracając do drzew.
Drzewo jest najdoskonalszą z istniejących żywych form;
ewoluowało piętnaście miliardów lat. Jest to czas tak niewyobrażalnie długi, że
pojęcie go wymaga wiary w boga.
Oprócz tego, jest to najwyższy żywy samoistny twór.
„O, cóż jest piękniejszego
niż wysokie drzewa...” pisał Staff, którego portret stał na szafce nocnej
Tuwima. Kim jest dla mnie Tuwim, wie każdy uczeń, który przeszedł przez moje
ręce.
Zastanawiałam się, dlaczego
Tuwim, a nie Staff jest dla mnie tak ważny. Tak mnie porusza. Nie wiem; może
Staff był zanadto kapeluszowy? Że czuję w Jego poezji przymus dopieszczenia; że
czuję mękę.
Tuwim też pisał o męce
tworzenia, dobierania słów, które sobie lecą we świat albo wracają nagle – wedle
ich woli.. Ale – u Niego tej męki nie czuć. Z Niego bluzgała rzygowina
najwyższej Poezji, jak z dupy obciążonej jelitem drażliwym. To wychodziło z
Niego, jak gdyby bez Jego udziału. Samo. Kiedy się czyta „Wiosnę”...
Gromadę dziś się pochwali,
Pochwali się zbiegowisko
I miasto.
Na rynkach się stosy zapali
I buchnie wielkie ognisko,
I tłum na ulicę wylegnie
Z kątów wypełznie, z nor wybiegnie
Świętować wiosnę w mieście,
Świętować jurne święto.
I Ciebie się pochwali,
Brzuchu w biodrach szerokich,
Niewiasto!
Zachybotało! Buchnęło - i płynie -
Szurają nóżki, kołyszą się biodra,
Gwar, gwar, gwar, chichoty,
Gwar, gwar, gwar, piski,
Wyglancowane dowcipkują pyski,
Wyległo miliard pstrokatej hołoty,
Szurają nóżki, kołyszą się biodra,
Szur, szur, szur, gwar, gwar, gwar,
Suną tysiące rozwydrzonych par,
- A dalej! A dalej! A dalej!
W ciemne zieleńce, do alej,
Na ławce, psiekrwie, na trawce,
Naróbcie Polsce bachorów,
Wijcie się, psiekrwie, wijcie,
W szynkach narożnych pijcie,
Rozrzućcie więcej "kawalerskich chorób"!
A!! będą później ze wstydu się wiły
Dziewki fabryczne, brzuchate kobyły,
Krzywych pędraków sromne nosicielki!
Gwałćcie! Poleci każda na kolację!
Na kolorowe wasze kamizelki,
Na papierowe wasze kołnierzyki!
Tłumie, bądź dziki!
Tłumie! Ty masz RACJĘ!!!
O, ty zbrodniarzu cudowny i prosty,
Elementarny, pierwotnie wspaniały!
Ty gnoju miasta tytanicznej krosty,
Tłumie, o Tłumie, Tłumie rozszalały!
Faluj, straszliwa maso, po ulicach,
Wracaj od rogu, śmiej się, wariuj, szalej!
Ciasno ci w zwartych, twardych kamienicach,
Przyj! Może pękną - i pójdziecie dalej!
Powietrza! Z swych zatęchłych i nudnych facjatek
Wyległ potwór porubczy! Hej, czternastolatki,
Będzie dziś z was korowód zasromanych matek,
Kwiatki moje niewinne! Jasne moje dziatki!
Będzie dziś święto wasze i zabrzęczą szklanki,
Ze wstydem powrócicie, rodzice was skarcą!
Wyjdziecie dziś na rogi ulic, o kochanki,
Sprzedawać się obleśnym, trzęsącym się starcom!
Hej w dryndy! Do hotelów! Na wiedeński sznycel!
Na piwko, na koniaczek, na kanapkę miękką!
Uśmiechnie się, dziewczątka, kelner wasz, jak szpicel,
Niejedna taką widział, niejedna serdeńko...
A kiedy cię obejmą śliskie, drżące łapy
I młodej piersi chciwie, szybko szukać zaczną,
Gdy rozedmą się w żądzy nozdrza, tłuste chrapy,
Gdy ci kto pocznie szeptać pokusę łajdaczną -
- Pozwól!!! Przeraź go sobą, ty grzechu, kobieto!
Rodzicielko wspaniała! Samico nabrzękła!
Olśnij go wyuzdaniem jak złotą rakietą!
"Nie w stylu" będziesz - trwożna, wstydliwa, wylękła...
Wiosna!!! Patrz, co się dzieje! Toć jeszcze za chwilę
I rzuci się tłum cały w rui na ulicę!
Zośki ze szwalni i pralni, "Ignacze", Kamile!
I poczną sobą samców częstować samice!
Wiosna!!! Hajda - pęczniejcie! Trujcie się ze sromu!
Do szpitali gromadnie, tłuszczo rozwydrzona!
Do kloak swe bastrzęta ciskaj po kryjomu,
I znowu na ulicę, w jej chwytne ramiona!!!
Jeszcze! Jeszcze! I jeszcze! Zachłannie! Bezkreśnie!
Rodźcie, a jak najwięcej! Trzeba miasto silić!
Wyrywajcie bachorom języki boleśnie,
By, gdy je w dół wrzucicie nie mogły już kwilić!
Wszystko - wasze! Biodrami śmigajcie, udami!
Niech idzie tan lubieżnych podnieceń! Nie szkodzi!
- Och, sławię ja cię, tłumie, wzniosłymi słowami
I ciebie, Wiosno, za to, że się zbrodniarz płodzi!
Gromadę dziś się pochwali,
Pochwali się zbiegowisko
I miasto.
Na rynkach się stosy zapali
I buchnie wielkie ognisko,
I tłum na ulicę wylegnie
Z kątów wypełznie, z nor wybiegnie
Świętować wiosnę w mieście,
Świętować jurne święto.
I Ciebie się pochwali,
Brzuchu w biodrach szerokich,
Niewiasto!
Zachybotało! Buchnęło - i płynie -
Szurają nóżki, kołyszą się biodra,
Gwar, gwar, gwar, chichoty,
Gwar, gwar, gwar, piski,
Wyglancowane dowcipkują pyski,
Wyległo miliard pstrokatej hołoty,
Szurają nóżki, kołyszą się biodra,
Szur, szur, szur, gwar, gwar, gwar,
Suną tysiące rozwydrzonych par,
- A dalej! A dalej! A dalej!
W ciemne zieleńce, do alej,
Na ławce, psiekrwie, na trawce,
Naróbcie Polsce bachorów,
Wijcie się, psiekrwie, wijcie,
W szynkach narożnych pijcie,
Rozrzućcie więcej "kawalerskich chorób"!
A!! będą później ze wstydu się wiły
Dziewki fabryczne, brzuchate kobyły,
Krzywych pędraków sromne nosicielki!
Gwałćcie! Poleci każda na kolację!
Na kolorowe wasze kamizelki,
Na papierowe wasze kołnierzyki!
Tłumie, bądź dziki!
Tłumie! Ty masz RACJĘ!!!
O, ty zbrodniarzu cudowny i prosty,
Elementarny, pierwotnie wspaniały!
Ty gnoju miasta tytanicznej krosty,
Tłumie, o Tłumie, Tłumie rozszalały!
Faluj, straszliwa maso, po ulicach,
Wracaj od rogu, śmiej się, wariuj, szalej!
Ciasno ci w zwartych, twardych kamienicach,
Przyj! Może pękną - i pójdziecie dalej!
Powietrza! Z swych zatęchłych i nudnych facjatek
Wyległ potwór porubczy! Hej, czternastolatki,
Będzie dziś z was korowód zasromanych matek,
Kwiatki moje niewinne! Jasne moje dziatki!
Będzie dziś święto wasze i zabrzęczą szklanki,
Ze wstydem powrócicie, rodzice was skarcą!
Wyjdziecie dziś na rogi ulic, o kochanki,
Sprzedawać się obleśnym, trzęsącym się starcom!
Hej w dryndy! Do hotelów! Na wiedeński sznycel!
Na piwko, na koniaczek, na kanapkę miękką!
Uśmiechnie się, dziewczątka, kelner wasz, jak szpicel,
Niejedna taką widział, niejedna serdeńko...
A kiedy cię obejmą śliskie, drżące łapy
I młodej piersi chciwie, szybko szukać zaczną,
Gdy rozedmą się w żądzy nozdrza, tłuste chrapy,
Gdy ci kto pocznie szeptać pokusę łajdaczną -
- Pozwól!!! Przeraź go sobą, ty grzechu, kobieto!
Rodzicielko wspaniała! Samico nabrzękła!
Olśnij go wyuzdaniem jak złotą rakietą!
"Nie w stylu" będziesz - trwożna, wstydliwa, wylękła...
Wiosna!!! Patrz, co się dzieje! Toć jeszcze za chwilę
I rzuci się tłum cały w rui na ulicę!
Zośki ze szwalni i pralni, "Ignacze", Kamile!
I poczną sobą samców częstować samice!
Wiosna!!! Hajda - pęczniejcie! Trujcie się ze sromu!
Do szpitali gromadnie, tłuszczo rozwydrzona!
Do kloak swe bastrzęta ciskaj po kryjomu,
I znowu na ulicę, w jej chwytne ramiona!!!
Jeszcze! Jeszcze! I jeszcze! Zachłannie! Bezkreśnie!
Rodźcie, a jak najwięcej! Trzeba miasto silić!
Wyrywajcie bachorom języki boleśnie,
By, gdy je w dół wrzucicie nie mogły już kwilić!
Wszystko - wasze! Biodrami śmigajcie, udami!
Niech idzie tan lubieżnych podnieceń! Nie szkodzi!
- Och, sławię ja cię, tłumie, wzniosłymi słowami
I ciebie, Wiosno, za to, że się zbrodniarz płodzi!
...to się czuje, że nie
uczony mózg to wypluł, ale głupie serce.
Co – jedno drugiego nie
wyklucza.
Cóż, chucie ludzkie manowcami
chodzą.
Kiedyś stałam nad
Włodarczykiem z siekierą i odpuściłam. W 2006. W sądzie. W Sądzie. Sędzia Dudek
sam się zdziwił. „I nie ma pani żadnych pretensji do szkoły?” – „Nie mam”. Włodarczyk
mnie wówczas w podzięce na korytarzu sądowym w rękę pocałował. Sensu stricto. Świadkiem
jest pani Dąbrowska. Ciekawam, jak się teraz czuje.
Niepotrzebnie, pani Marysiu,
nie-pot-rzeb-nie.
Wszystko jest opisane i udokumentowane.
Jakim musisz być truchłem
człowieczym, żeby dla podniesienia swojego marnego peniska rujnować ludzkie
życie. Kim musisz być, żeby rujnować życie własnych dzieci. One już na zawsze
pozostaną dziećmi tego, kim jesteś. Tego już nikt nie odwróci. Nikt.
Matka moja, najcudowniejsza z
Matek, mawiała, że wszystkie rachunki zostaną wyrównane. Żeby się nie turbować
nadmiernie; swoje robić i czekać wyroków Losu. Bo Los wie najlepiej.
Dlaczego to napisałam? Bo
mogłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz