Ponieważ nie możemy z Kubą spać w jednym, wąskim łóżku, to znaczy - na rozkładanej kanapie, postanowiłam dostawić drugą rozkładaną kanapę obok, żebyśmy byli obok siebie i mieli dosyć miejsca.
Kuba, jak pisałam, ma przerzuty do płuc, więc czasami kaszle, często się budzi, zwija w precel na łóżku i ma wyrzuty, że budzi mnie przy tym.
Przez jakiś czas spaliśmy w osobnych pokojach, ale to nie jest rozwiązanie dla ludzi, którzy się kochają.
Postanowiłam więc, że kanapę z salonu, na której sypiam, przetransportuje się do sypialni, postawi obok i w ten sposób będziemy obok siebie, nie przeszkadzając sobie wzajemnie w nocnych kaszlach i płaczach.
Miało wyjść z tego (i wychodzi) gigantyczne małżeńskie łoże.
Trzeba było jedynie przenieść kanapę z salonu do sypialni...
Właśnie skończyłam.
Nie mogłam dopuścić do tego, żeby Kuba mi pomagał. Kanapa jest cholerycznie ciężka, a On jest osłabiony. Jest taki, jak te śliczne owady, które Ewka F. nazywała: złotooczki; o przezroczystych, mieniących się tęczą skrzydełkach.
Zajęłam się więc tą kanapą sama. Nie wiedziałam, że jest tak ciężka, a przejście z salonu do sypialni tak wąskie. Przesunięcie mebla nie było trudne. Schody zaczęły się w drzwiach.
Na wznak kanapa nie wejdzie. Trzeba by rozkuć futryny w drzwiach. Należy ją postawić na sztorc. Do tego elementu pracy podchodziłam pięć razy, za każdym uznając, że nie dam rady. Pękał mi kręgosłup, mięśnie rąk same wypuszczały mebel z rąk. Materia stawiała opór.
Nie powinnam tego robić sama, ale chciałam Kubie zrobić niespodziankę.
I nagle mnie olśniło: przecież ja wierzę!
Pomyślałam: "Dobry Boże, to nie jest ani szantaż, ani obietnica, ale jeżeli przetargam tę kanapę, to jest znak, że Kuba wyzdrowieje".
Przetargałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz