NOC DUCHÓW –
Piotrków Trybunalski, 11.08.2012 ev.
Wreszcie coś w naszym mieście, które skądinąd
kocham, drgnęło – powiedziałem do Żony, gdy trzy dni wstecz zawołała mnie, bym
przeczytał ogłoszenie na lokalnym portalu internetowym. Ogłoszenie to
zapraszało na projekcję filmową w Rynku Starego Miasta połączoną z podkładem
muzycznym zespołu THE WASHING MACHINE. Miał być to niemy film grozy z początków
XX w. Mówię: „Albo Nosferatu albo Gabinet doktora Caligari”. Wypadło to
drugie. Nie spodziewałem się czegoś takiego, szczerze mówiąc. Szczerze mówiąc
ponadto, Gabinetu jak dotąd nie
widziałem, chociaż wiedziałem doskonale, iż w naszych kręgach jest to film
kultowy… Tak wyszło… Za to sporo o nim słyszałem i czytałem.
Cóż pozostało – szybki obrządek, przelanie trzech
piw do plastikowej, dużej butelki i… ruszamy! Docieramy na Rynek jakieś
pięć minut przed 21-szą. Zajmujemy stosowne miejsce. Jest bardzo duży telebeam,
a kapela się rozgrzewa. Po dźwiękach wnoszę, iż będzie to jakiś melanż
post-gotyku, psychodelii i nowej fali rodem z lat 80-tych. Dobrze – myślę. Ludzi
nie jest ani dużo, ani mało; jak na Piotrków to raczej sporo, chociaż gdyby
zaistniała jakaś „analogowa” reklama, na przykład w postaci plakatów, pewnie
byłoby więcej. Ale nam osobiście to nie przeszkadza – nie lubimy tłumów. Kilka
minut po 21-szej konferansjer wita wszystkich serdecznie i wygłasza
podziękowania, między innymi dla miejscowego zakładu energetycznego, który
zgodził się na czas imprezy zgasić wszystkie latarnie w Rynku. Można zaczynać.
Generator dymów robi swoje, zespół gra już na poważnie, a na telebeamie zaczyna
się surrealistyczny, tchnący grozą i groteską spektakl… Nie będę tu recenzował,
ani opisywał tego filmu, bowiem primo: jest to magazyn muzyczny, secundo:
prawdopodobnie większość z Was go zna, a kto nie zna – zdobyć go nie jest
trudno. W każdym bądź razie, jest to obraz wstrząsający, poruszający być może
nieodkryte dotąd pokłady lęku gdzieś, na dnie mózgu, na dnie duszy… Do tego
oczywiście doszła muzyka, znakomicie nagłośniona nawiasem mówiąc. Długie
transowe, hipnotyczne motywy, mocny, pulsujący bas, ciągnące się w
nieskonczoność gitarowe riffy i klawisze pływające gdzieś w tle. To naprawdę
robiło wrażenie. Mogłoby być nudne w innych okolicznościach, bowiem każdy
motyw/utwór trwał naprawdę długo, jednak przy TYM filmie… Najbardziej trafił do
mnie i urzekł mnie walczyk grany podczas drugiego aktu. Zamiast akordeonu –
współczesne rockowe instrumentarium… Schiza, Mości Panowie:-) Pod koniec
pojawiły się dark ambientowe motywy, jednak nie bazujące bynajmniej na jednym
dźwięku, lecz naprawdę – jak nazwa ambient
nakazuje – otaczające i wprowadzające w nastrój.
Do całości dodać należy jeszcze jeden akcent:
Podczas trwania projekcji i koncertu pod telebeamem co jakiś czas przebiegały,
tak na oko, trzy- czteroletnie dzieci. Nie mam pojęcia, czy było to zamierzone,
czy pociechy wymknęły się rodzicielom, jednak stanowiło to dobre uzupełnienie
surrealistycznego klimatu, w który wprowadzał film i muzyka (Żona uważa
inaczej, ale jest pedagogiem, więc…:-)).
Świetna inicjatywa Loży Kulturalnej Starego Miasta
i mam nadzieję, że nie ostatnia. A mam prawo do takich obaw, bowiem nasz
prezydent… cóż… delikatnie rzecz ujmując jest betonowym katolickim prawicowcem,
ergo: może uciąć łatwo fundusze, które są niezbędne przecież do zorganizowania
czegokolwiek.
Tanssimaan
Mówi żona Tanssimaana... :
Dzieciaki mnie wkurzały, bo latały bez opieki po
dwudziestej pierwszej trzydzieści. To raz. Dwa – kocham Organizatorów za to, że
nie padło słowo; „CHOJNIAK”. Już tłumaczę, dlaczego: otóż, kiedy jakakolwiek
impreza muzyczna odbywała się w naszym Mieście, zaraz był w to wplątany chojak. Wolno mi, chyba, tak leciutko,
odbiec od tematu, by do niego wrócić ze zdwojoną siłą?
Świetny podkład, czy też ilustracja. Chociaż...
chwilami przeszkadzało mi natręctwo prezentowanej muzyki. Były momenty, kiedy
brakowało mi zwykłego klezmera, żeby sobie pobrzdąkał, zamiast gwałtownej
„burzy dźwięków”. Ponadto – po dziesiątkach lat doświadczeń – Piorąca Maszyna
mogła była dodać jakiś element z tego, o czym ostrzegał film Wiene’ego – jakieś
nazitango albo delikatne sample z epoki w tle...
Wszystko jedno – było to idealnie zgrane. Zrobiło
wrażenie. Wrócimy tam.
Szapoba.
Żona Tanssimaana.
Niebawem tekst o czym innym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz