Wyjęłam
właśnie ze skrzynki jakieś kolejne trzy awiza sądowe. I nie poczułam, żeby mi
ciśnienie wzrosło nawet o ćwierć ćwierci milimetra. Dzisiaj tego nie dobywam z
kopert.
Mam
w zamian inne całkiem zmartwienie – oto po wielu latach pragnień, kupiłam na
Rolszansie mój wymarzony blue carpet. Nie wiem, czy ten dywan będzie niebieski,
czy smutny. Na razie czeka w donicy na moją decyzję.
Zawsze,
odkąd pamiętam, chciałam mieć blue carpet. Ale wiedziałam, że potrafi się to
diablę rozrosnąć do niebywałych rozmiarów; nigdy nie wiedziałam, gdzie, jeśli
już go posiędę, posadzę kanalię. A teraz muszę podjąć decyzję. Z jednej strony –
chcę go mieć na widoku, z drugiej – niech on, rosnąc, nie zastąpi całkiem dojścia
do domu. Wiem, że on będzie, kiedy mnie już nie będzie. I nie chcę, aby
ktokolwiek za pomocą piły zlikwidował mój jałowiec, do którego w niedzielę
powiedziałam: „Jesteś mój”.
Z
tym: „blue”, to też były w moim życiu różne jazdy.
Najukochańszy
longplay Bitlesów*: „Abbey Road”; a tam – smutne: „Because”...
„Because
the sky is blue it makes me cry...”** Macie tu całe najwybitniejsze dzieło
Bitlesów; „Because” zaczyna się mniej więcej o 28’00’’. Jeśli kto chce.
Albo
Elton, ze swoim:” Blue eyes”, moim ukochanym ... http://www.youtube.com/watch?v=oul-lKr4t5I
(Nie
ma się to nijak do weselnych oczepin, co, nie, panie W.? Ja już nawet nie mówię
o tym, że można coś do mikrofonu wyartykułować z odległości pół milimetra, albo
bliżej...)
Ja
tylko przypominam wyznawcom pana M.(macie..., czy macia..., tak przekręcają, że
nie chce mi się pamiętać), panu Ch., panu W. i innym psychokoatolom, że i
Bitlesi*, i Elton John otrzymali tytuły szlacheckie za wybitne osiągnięcia. Od
tej samej Elki. Ja tylko przypominam, że o „Świecy” w Katedrze***, podczas
pogrzebu Lady „D”., śpiewał ten pedał, sir Elton John. Zaproszony tam przez
najbardziej konserwatywne środowisko, jakie istnieje w cywilizowanym świecie. I
w obecności przedstawicieli tego środowiska. Reszta płakała za drzwiami
katedry.
I
serdecznie radzę popatrzeć, jak był ubrany i jakie oprawki swoich okularów miał
podczas wspomnianej ceremonii sir Elton. Zdjął kolczyki i sygnet. Ten sam sir Elton, który słynie z niebywałej
ekstrawagancji.
I
kultury wysokiej, panowie z Piotrkowa T.; wysokiej. Bo z mojej pamięci wynika,
żeś był, panie W., kiedyś wyproszony z zebrania dyrektorów w Urzędzie Miasta,
boś tam se beztrosko przybył w krótkich gaciach i tiszercie. I cię, W.,
wyproszono, z lekka dając do
zrozumienia, że to nie czas i nie miejsce, żeby się tak pokazywać. W tym
miejscu...
Alem
pojechała „Beniowskim”...
Przecież ja nie o tym, tylko o tym, gdzie mam posadzić mój
niebieski (smutny) dywan, żeby przetrwał kolejne najazdy dziczy?
*Albo
wymawiacie pełną nazwę, albo nie spolszczacie. Spolszczenie nie istnieje tutaj.
Zatem: Albo: The Beatles, albo bitlesi.
Wasza
wola, zresztą.
**
W każdym razie, na znaczeniu okładki od tej płyty i jej zawartości wielu ludzi
zrobiło doktoraty. I to zupełnie serio. A ponieważ ja mam zupełną i
nieodwracalną szajbę na tle Bitlesów, wiec milknę. Albowiem nie chcę zrobić
nikomu krzywdy; byłoby to niezgodne z ideologią Bitlesów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz