Zastanawiam się, czy
podręcznik szkolny jest bytem koniecznym? Czy, przypadkiem, nie należałoby go
ciąć brzytwą Ockhama?
W czasach tabletów,
e-książek, tablic multimedialnych, rzutników... i nadal – kredy i tablicy, „podręcznik”
jest niezbędny?
Przecież nauczyciel nie
realizuje podręcznika, cokolwiek by ten w sobie miał. Podręcznik, jak sama nazwa
mówi, ma być podręczną pomocą w utrwalaniu wiedzy. A, jeżeli ktoś tej pomocy
nie potrzebuje?
W księgarniach pojawił się
już jakiś czas temu ancien elementarz Falskich. Jest także do ściągnięcia i
wydrukowania, strona po stronie, w internecie. A co, jeżeli dziecko, pod okiem
rodziców będzie się uczyć literek z Falskich? Nie przyjmie poprawnego
politycznie elementarza Kluzik, która takie ma pojęcie o nauczaniu, że sygnuje
książkę z błędami?
Każdy uczący się człowiek,
sam pisze swój podręcznik. Notuje to, co może zapomnieć; czego jest pewien, pomija.
Małe dziecko patrzy na „ciocię”
która na tablicy pokazuje mu litery, składające się w sylaby. W DOMU ćwiczy i
pobiera nauki. W DOMU.
Tak zwany unijny projekt pod
tytułem: „Wyrównywanie szans” lub: „Zapobieganie wykluczeniu” to worek ze
złotem, otwarty dla cwanych. Czyli tych, którzy na pewno nie dadzą się
wykluczyć.
Poza wszystkim – podręcznik nie
jest obowiązkowy. Szczątkowe poczucie przyzwoitości kazało ustawodawcy napisać:
Art. 22aa. Nauczyciel może zdecydować o realizacji programu
nauczania:
1) z zastosowaniem podręcznika, materiału edukacyjnego lub
materiału ćwiczeniowego lub
2) bez zastosowania podręcznika lub materiałów, o których
mowa w pkt 1.
To UoSO.
Od lat powtarzam, że ja mogę
w stodole uczyć, za całą pomoc mając kij, który na klepisku coś wyskrobie.
*tytuł pochodzi z Gazety Wyborczej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz