POROZMAWIAJMY
O PALENIU, CZYLI NAGANA
W czasach mojego dziecięctwa i młodości,
palenie papierosów należało do obowiązku, jeżeli chciało się należeć do
określonej, elitarnej grupy ludzi. Każdy film, który następnie przeszedł do
niepodważalnego kanonu, tonął w oparach dymu tytoniowego. Żaden szanujący
się aktor, żadna szanująca się aktorka nie mogła się przyznać, że nie pali
papierosów. Każde zdjęcie najwybitniejszych pisarzy, polityków,
myślicieli nie obyło się bez papierosa w tle.
Tak dorastało moje pokolenie. Nawet jeśli
ktoś nie chciał palić, nawet jeśli ktoś był uczulony na dym tytoniowy –
palić musiał. Brak papierosa w ręku wówczas, to tak, jakby się dzisiaj
przyznać, iż nie umie się obsługiwać telefonu komórkowego i nie wie się, co
to internet. Sprawa szkodliwości palenia wynikła wiele lat później,
w momencie, kiedy okazało się, że straty towarzystw ubezpieczeniowych są
większe od dochodów koncernów tytoniowych.
Żeby wszystko było dopowiedziane, jestem
absolutnie po stronie niepalących. Nawet mnie udało się swojego czasu nie
palić trzy lata z okładem. To był szczęśliwy okres mojego życia, mimo że
waga pokazała pewnego poranka wynik trzycyfrowy i jeszcze trochę.
Ale wróciłam do palenia, a wkrótce potem
okazało się, że palenie jest bez mała przestępstwem i większość palaczy
poczuła się jak przestępcy.
Ci, którzy palą, wiedzą, a tym, którzy nie
palą, wyjaśniam: próbować pozbawić palacza możliwości palenia, to tak mniej
więcej, jakby grubasowi zakazać jeść ciastek. Grubas wie dobrze, że nie
powinien, że ma otłuszczone serce, a nawet błony bębenkowe (zapytajcie
laryngologa, potwierdzi); grubas wie, że każde ciastko zbliża go do śmierci,
grubas się wstydzi swojego wyglądu… A przecież jest tyle diet, lekarze do
dyspozycji, moda jest bezwzględna… A grubas tyje dalej. Nie mówię tu
o osobach dotkniętych chorobą, tylko o złych nawykach żywieniowych.
Kończę z beletrystyką i przechodzę do
rzeczy.
W dniu 5. października 2009 roku zapaliłam
w pomieszczeniu przylegającym do świetlicy szkolnej papierosa. W świetlicy
był jeden uczeń, oddalony ode mnie o jakieś piętnaście metrów. Zapaliłam
papierosa, wydmuchując dym w okno.
Tak mnie zastał dyrektor Włodarczyk i jego
zastępca, bez którego się nie ruszał. Zapytał, dlaczego zapaliłam papierosa
w tym pomieszczeniu. Odpowiedziałam, że dlatego, iż nie ma palarni w szkole.
Wówczas ustawa nie była w takim kształcie, jak teraz. Nic się nie odezwał i
poszedł sobie.
12 10.2009r. zostałam wezwana do gabinetu.
Dyrektor zapytał, dlaczego nie byłam na konsultacjach. Zatkało mnie. Jakich
konsultacjach?! Powiedziałam, ze nic nie wiem o jakichkolwiek konsultacjach.
Wówczas dyrektor Włodarczyk wręczył mi
pismo, które już leżało na jego biurku:
13.10.2009r. odwołałam się od nagany.
Zarzuciłam dyrektorowi Włodarczykowi kłamstwo.
19.102009r.
otrzymuję:
W związku z tym składam sprawę do Sądu:
Odpowiedź pozwanego:
Taaaaa...Cały vinci2.
Czytajcie Państwo dobrze:
Powódka nie przyszła i nie wyjaśniła swojego
zachowania. Wówczas zwyczajne słowo „przepraszam” dałoby wyraz odstąpienia
od wymierzenia kary. Powódka jednak tego nie uczyniła.
I wcześniej: „Dwa dni później
pracownik obsługi, Pani Krystyna Biegańska, przeprosiła dyrektora szkoły”...
Powiem ci, vinci2, że ludzkość powinna na
kolanach iść na swoje miejsce pielgrzymowania, żeś ty święceń kapłańskich
nie zrobił.
Co za bufon. I idiota. Bo sam publicznie się
przyznaje, że nie ukarał pracownika za przewinienie, tylko za brak pokory i
błagania o przebaczenie.
A dlaczego miałbyś vinci2 odstępować od
wymierzenia kary? Przecież ja nie byłam podobno na konsultacjach?
Staje ci, jak ktoś cię przeprasza?
Biedaku... To się jakoś nazywa nawet, tylko mi z głowy wyszło... Coś na „s”,
czy jakoś... Coś mi się jakiś francuski Markiz przypomina, czy inny
hrabia...
Niemniej jednak składam apelację:
Złożyłam również pisma wyjaśniające sytuację:
Zastanawiający był dla mnie przebieg rozprawy
apelacyjnej.
Skład Sędziowski uznał moje tłumaczenia
odnośnie do palenia w pomieszczeniu przylegającym do świetlicy za
dostateczne wytłumaczenie mojego zachowania i w tym zakresie uchylił naganę.
Pozostała więc jedynie kwestia owych „konsultacji”...
Zostałam więc ukarana za kłamliwe
oskarżenia dyrektora.
Cała historia jest obrzydliwa, bo pan
Włodarczyk po raz pierwszy w sądzie zarzucił mi coś, czego nie
zrobiłam. Nie wiem, czy po raz pierwszy zachował się tak w ogóle, wiem za
to, że wplątał w historię i inne osoby. Dziwnym trafem, pojawiła się nowa
księga protokołów, dziwnym trafem zmieniła się osoba protokolanta, dziwnym
trafem zapisek o przypomnieniu jest napisany inaczej i sprawia wrażenie
dopisanego.
A już poza wszystkim, dysponuję nagraniem
audio całej rady. Oczywiście, nikomu go nie udostępniłam.
Przecież w tej szkole palili i inni. Palili
tak samo, jak ja – w konspirze. Pan Włodarczyk w sądzie myślał, że ja sypnę
i pojadę po „równym traktowaniu”. Nie jestem konfidentem.
Jest jeszcze obrzydliwsze słowo na „k”, ale to nie to, co myślicie. To słowo
brzmi: kolaborant.
Jak wspomniałam, dysponuję nagraniem audio z
całego posiedzenia tej właśnie Rady Pedagogicznej, gdzie pan Włodarczyk
zwraca się z prośbą do obecnych, żeby palili w bramie i gdzie słowem nie
wspomina o „konsultacjach”.
Sprawa palenia musiała polec w sądzie, bo
nie było jeszcze ustawy w tym kształcie, w jakim jest obecnie. Poza tym,
paliły jeszcze inne osoby w tym samym czasie i w tym samym miejscu. Należało
mi zatem przypisać inną winę, aby ukarać mnie naganą. I tu właśnie zaczyna
się pierwsze obrzydliwe oszustwo, bo dotychczas jeszcze rękawiczki były
prawie białe.
Zarzuca mi pan dyrektor, że nie byłam na tak
zwanych „konsultacjach”, odbywających się w każdy pierwszy poniedziałek
miesiąca, z wyjątkiem miesięcy, w których odbywają się zebrania z rodzicami.
Podczas rozprawy próbuję zgłosić wnioski
dowodowe: badanie księgi protokołów Szkoły, książki zarządzeń, wreszcie
przesłuchania w charakterze świadka osoby mnie zastępującej (znam imię i
nazwisko), która również nie brała udziału we wspomnianych zebraniach. Chcę
udowodnić, że nie wiedziałam o istniejących „konsultacjach” (byłam na udpz),
że inne osoby również o nich nie wiedziały i w nich nie uczestniczyły z
powodu tej oczywistej niewiedzy.
Rozmawiałam z wieloletnią przyjaciółką na
ten temat, ona wybuchnęła śmiechem, bo do głowy nikomu nie przyszło, żeby
miała ona przez tyle lat zajmując się dziećmi w świetlicy i mając codzienny
kontakt z rodzicami, brać jeszcze udział w jakichś zebraniach
poniedziałkowych… No, ale wobec mnie trzeba było użyć jakiegoś argumentu.
Sąd moje wnioski oddalił. Tak, że nie
przeprowadzono żadnego dowodu, który zgłaszałam. Trzeba wspomnieć leciutko,
że odbyło się to po zarządzonej przerwie. W innej sprawie inny Sędzia na mój
wniosek dowodowy też zarządził przerwę i po przerwie wniosek oddalił...
Wiem już, że jak będzie mi się chciało
siusiu podczas rozprawy, to mam zgłosić wniosek dowodowy. Wtedy bez pudła
Sędzia ogłosi przerwę.
Właściwie, to nie zdziwiło mnie to. Nie
zdziwiła mnie też odpowiedź Prezesa Sądu, którą wkleiłam wyżej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz