niedziela, 4 listopada 2012

TAKIE TAM...


                                                    PIERWSZE PODEJŚCIE
 
W tym rozdziale nie wklejam niczego. Zapewniam jednak, że posiadam dowody na każdą sytuację, w której podaję konkretne zdarzenia, czy nazwiska.
 
Wszystkim wiadomo, że obecnie praca w sferze budżetowej to łakomy kąsek. Stałe zatrudnienie, stałe wynagrodzenie, poczucie względnego bezpieczeństwa. oprócz tego – dla wielu świetny sposób na to, żeby ZUS był opłacony, bo jak się jest zatrudnionym, na przykład u własnego męża w hurtowni napojów, to trzeba odprowadzać te cholerne składki, a tak?
Można znaleźć na przykład miłego pana dyrektora, który nas polubi i zupełnie, ale to zupełnie bezinteresownie akurat nas zatrudni na pół etatu do nauczania indywidualnego.
Mamy swoje pół etatu, ZUS się sam płaci. My nauczamy przez 9 godzin tygodniowo jednego ucznia (to znaczy – w sumie jest ich trzech). Za nic, praktycznie, nie odpowiadamy, no bo to są uczniowie o wymaganiach dostosowanych, więc je sobie dostosujemy...W dodatku, żeby się dziecko socjalizowało, przychodzi na nasze nauki do szkoły, więc nie musimy łazić, Bóg wie, gdzie. A pierwszego na nasze konto sobie po cichutku spływają pieniążki i już mamy na fryzjera.
Patrzymy z pogardą na plebs, który za te same pieniądze zapierdala z dwudziestką piątką, tracąc wiarę i siły. Jak sprawdza te dwadzieścia pięć zeszytów, dwadzieścia pięć dyktand, dwadzieścia pięć zeszytów ćwiczeń, dwadzieścia pięć sprawdzianów, dwadzieścia pięć kartkówek, dwadzieścia pięć razy wysłuchuje tego samego wiersza, tracąc rozum...
 
Czy ja powiedziałam dwadzieścia pięć?
 
Ale – żeby zatrudnić, zupełnie bezinteresownie, oczywiście, kogoś, bo nie ma ten ktoś po prostu co do garnka włożyć, to trzeba mieć gdzie. Najbardziej nawet rozciągliwa szkoła ma swoje granice.
 


 
 
 

 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz