LEKARSKIE POJEDYNKI
Jak najprościej się pozbyć
niechcianego nauczyciela i zorganizować sobie wakat na synekurę?
Załatwić z zaprzyjaźnionym lekarzem medycyny pracy zaświadczenie
o niezdolności do wykonywania zawodu przez tegoż nauczyciela. Szybko i
bez bólu. Tak też dyrektor Włodarczyk próbował uczynić.
Zostałam jednak uprzedzona przez
zaprzyjaźnioną osobę o zamiarach pana dyrektora. Po powrocie z urlopu
dla poratowania zdrowia, po wykorzystaniu przeze mnie przysługującego mi
urlopu wypoczynkowego, udałam się do lekarza medycyny pracy celem
odbycia obowiązujących badań. Nie był to jednak wyznaczony i pouczony
przez dyrektora lekarz, lecz lekarz, którego ja wybrałam, korzystając z
przysługujących mi, konstytucyjnych praw. Badania odbyłam, bardzo
dokładne; zaświadczenie o zdolności do wykonywania zawodu przedłożyłam
dyrektorowi w dniu 24 października 2006 roku.
Tak, trzeba
się cofnąć aż tak daleko, żeby zrozumieć, jak wytrwale i konsekwentnie
(w prawie nazywa się to: uporczywie) dyrektor Włodarczyk łamie moje
prawa.
Zaświadczenie zatem przedłożyłam.
Myliłby się ten, kto uznałby, że
sprawa została załatwiona. Tu się dopiero zaczęły kłopoty.
Dyrektor
Włodarczyk niedatowanym pismem odsuwa mnie od pracy, twierdząc,
że przedstawiłam zaświadczenie lekarskie nie od lekarza medycyny pracy.
Funkcjonariusz państwowy, dyrektor szkoły. Matko kochana. A ta
stylistyka... Nie wiem, no nie potrafię się domyślić: czy to głupota,
czy bezczelność. Niech przełożeni wytłumaczą może dyrektorowi, czym się
różni pieczątka lekarza medycyny pracy od pieczątek innych lekarzy.
Dyrektor uzasadnia to, że jakaś Gładszy wstawiła się do
pracy...
Pokazywałam to paru ludziom. Za
każdym razem patrzyli długo na pismo, potem na mnie i na koniec bardzo
powoli i ściszonym głosem pytali: „To naprawdę jest twój dyrektor?”
24.10.2006r. oraz 25.10.2006r.
powiadamiam o zajściu Referat Edukacji. Oczywiście – bez odpowiedzi.
Dyrektor również milczy.
Nadchodzi dzień 26 października.
Jakiś wirus się musiał uaktywnić wtedy, bo wielu nauczycieli zachorowało
i nie było komu uczyć. Ja siedziałam posłusznie w pokoju nauczycielskim
i czekałam na dopuszczenie mnie do pracy, do której wykonywania miałam
absolutne prawo. Wówczas, uwaga! zostałam skierowana do świetlicy
szkolnej, aby zaopiekować się klasą IVa., od godziny 8:00 do godziny
8:45. Zaś od godziny 8:55 do godziny 9:40 prowadziłam lekcję języka
polskiego z klasą IVb. Byłam więc, czy nie byłam odsunięta od pracy?
Miałam zakaz pracy, czy nie? Istnieją zapisy w dziennikach szkolnych, a
gdyby się okazało, że dzienniki myszy zjadły, to ja jeszcze dysponuję
stosownym dokumentem.
27 października 2006 roku znowu
kieruję pismo do Urzędu Miasta. Znowu pozostaję bez odpowiedzi. Nadal
jestem gotowa do pracy i nadal czekam na opamiętanie się funkcjonariusza
publicznego, któremu podlegam służbowo. Daremnie.
30 października otrzymuję pismo od
dyrektora Włodarczyka, z którym powinnam była od razu iść do sądu.
Panie Z. Włodarczyk, przedtem tego nie mówiłam, ale w tym
samym dniu, kiedy czuł pan ode mnie alkohol (tolerował pijaną babę w
szkole, z czego sobie zdał sprawę po tygodniu), strasznie śmierdziały
panu nogi.
Naprawdę, myśli pan, że ludzie, którzy byli świadkami
pana zachowań podczas wesel, na których byłeś pan grajkiem, umarli
wszyscy? Że nie ma taśm? Naprawdę mam je wpuścić w internet? Co na to
powie Prezydent?
Jakim cudem lekarz K. ma mnie znać
dobrze, skoro widuje mnie najczęściej jeden raz do roku? Poza tym,
lekarz K. pięciokrotnie wcześniej mnie badał i pięciokrotnie bez
zastrzeżeń uznawał, ze jestem zdolna do wykonywania zawodu. Miałby on
teraz, kiedy nastał Z. Włodarczyk w charakterze dyrektora szkoły, nagle
doszukać się u mnie… właśnie, czego?
Należysz pan, panie Włodarczyk,
do grona tych osób, od których dostać po pysku – to komplement.
Oczekuj se zaświadczenia od K. do
pamiętnego grudnia 2007r.
Ja się stawiam do pracy i czekam,
aż dyrektor państwowej szkoły, podlegający przepisom prawa, się
opamięta.
31 października otrzymuję kolejne
pismo. Chłopak, niczym nie powstrzymywany, bryka coraz śmielej. A ja
sobie piszę, głupia, do Urzędu Miasta, do Kuratorium…
Tymczasem on:
Proszę popatrzeć, jak sobie poczyna: stawia ultimatum:
albo wybrany przez niego lekarz, albo WOMP. Proszę bardzo.
To był pierwszy sygnał wysłany do
mnie: „Rób, co każę, suko, albo pożałujesz”.
Po raz pierwszy jestem zmuszona
zwrócić się o pomoc do Sądu.
I piszę sobie, głupia, piszę, do różnych instytucji...
Śmiech wywołując tylko.
-
Mój ty panie, tom się
napisała...
Ale istnieją jeszcze jakieś
instytucje odwoławcze, na przykład Wojewódzkie Ośrodki Medycyny Pracy.
7. listopada pisze do mnie WOMP:
Nie wiem, czemu miało służyć to
pismo:
Biegał pan dyrektor po szkole
scenicznym szeptem ogłaszając: „Łódź ją załatwi, Łódź ją załatwi...”.
Tymczasem nadchodzi odpowiedź
pozwanego na pozew:
Wiecznie się
stawiam do roboty urąbana; wiecznie dyrektor zakładu pracy jest w tej
kwestii bezsilny, no po prostu – rozpacz.
Maleńki, kiedy
przyjdzie twój czas...
Rozprawa w
Sądzie zakończyła się umorzeniem, bo ja już pracowałam, a nie chciałam
dłużej ciągnąć sprawy... Jakże mi dyrektor dziękował...
Poza tym, że kłamał, iż
świadczyłam pracę, poza tym, że nie ma prawa wypowiadać się o stanie
mojego zdrowia, poza tym, ze nikt, oprócz mojego lekarza i mnie nie ma
prawa mówić o moim stanie zdrowia, to prawie wszystko się zgadza. Nie
wspomniał o śmierdzących nogach.
Zarządzenie.
Proszę zwrócić uwagę, że nie ma
mnie na liście. Już mnie uśmiercił. Przyszłam jednak na radę. Próbował
mnie wyprosić. poprosiłam o polecenie na piśmie. Po godzinie wrócił i
bez słowa zaczął radę. Ciężkie konferencje telefoniczne musiały się
odbywać. Mógł był chociaż przeprosić zebranych za spóźnienie.
Łódź mnie nie załatwiła.
To
pismo będzie bardzo ważne:
8. listopada mają miejsce badania
profilaktyczne. Lek. Kurzela zbadał mnie, laryngolog również. Nie
otrzymałam jednak zaświadczenia o braku przeciwwskazań do pracy. Lek.
Kurzela skierował mnie na badania specjalistyczne, jednocześnie
wyznaczając konkretnego specjalistę, do czego nie miał prawa.
Odbyłam specjalistyczne badania,
jednak nie u wyznaczonego specjalisty, lecz u tego, u którego się leczę.
Dnia 4. grudnia lek. Kurzela
zakwestionował badania specjalisty i
wystawił mi następujące
zaświadczenie:
Tak się robi.
Zaświadczenie zostało mi wręczone
bez słowa.
Całe szczęście, że taksówka
przyjechała szybko i że w „Medyku” był wieczorem lekarz-neurolog. Tam
straciłam przytomność.
Dziękuję ci, doktorze K.
Ciśnienie, które zawsze miałam w
normie, podskoczyło tak, że dr D-G wzywała pogotowie. Na szczęście przy
„Medyku” mieszka Matka Jakuba, więc razem z nim zajęli się mną.
Zgłosiłam wypadek przy pracy. Po
zapoznaniu się ze sprawą Społeczni Inspektorzy Pracy zrezygnowali ze
swoich funkcji... Protokół podpisał Tomasz Stasiak; zdaje się –
pracujący w MZK kolega Włodarczyka, oskarżony później o defraudację...
Zwróciłam się , tym razem ja się
zwróciłam do WOMP o ponowne badanie:
Oto treść zaświadczenia:
W praktyce
niezmiernie rzadko zdarza się, żeby lekarz podważył opinię innego
lekarza. Tym razem tak się stało. Mogą mi Państwo wierzyć, nigdy
przedtem nie byłam tak dokładnie przebadana. Oprócz badań
laboratoryjnych – wszyscy możliwi specjaliści. Lekki niedowład prawej
strony ciała, jakiego doznałam przy gwałtownym skoku ciśnienia 4.
grudnia cofnął się. Niemniej jednak, nadal pozostaję pod opieką
neurologa.
W archiwum WOMP znajdują
się pisma, które poza moją wiedzą kierował lek. Kurzela.
Po raz drugi tak się zdenerwowałam
podczas posiedzenia Rady Pedagogicznej w 2009 roku. Ale o tym - gdzie
indziej.
To był drugi
raz z pana powodu, panie Włodarczyk, i ostatni.
Trzy lata trwała moja walka
o zwrot kosztów, które poniosłam w związku z podróżami na wspomniane
badania. Ostatecznie pan Zbigniew Włodarczyk nakazał zwrócenie należnych
mi pieniędzy, ale nie myśl, drogi Czytelniku, że miałam siłę walczyć
jeszcze o odsetki; bo jej nie miałam. Tym systemem bezprawnie pan
Włodarczyk zaoszczędził sobie jakieś moje marne grosze. Ale o finansach
będzie w innym rozdziale.
J. Wojnarski nazwał cię,
Włodarczyk, podobno – jebanym cwelem. Jakże był miły. Nie chcę wiedzieć,
jak cię inni nazwą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz