Z MOJEGO PUNKTU WIDZENIA… – J. WOJNARSKI
Spisane będą czyny i rozmowy…
Są też Ci, którzy stoją poza
prawem; Im wolno wszystko w stosunku do wszystkich…
Zastanawiam się, jak to możliwe, iż po
26 latach rzetelnej i uczciwej pracy, wskutek jawnie bezprawnych działań
dyrektora Szkoły Podstawowej nr 8 – Zbigniewa Włodarczyka, z dnia na
dzień Marysia zostaje pozbawiona środków do życia.
Ten karalny czyn dyrektora (co
zostanie dowiedzione w poszczególnych podrozdziałach niniejszej strony)
skutkuje między innymi:
- niemożnością regularnego uiszczania
podstawowych opłat, co owocuje chociażby odcięciem energii elektrycznej i
zaciąganiem wysokooprocentowanych pożyczek w różnych instytucjach
finansowych (których nie można nijak spłacić);
- niejednokrotnym brakiem możliwości
wyżywienia siebie i najbliższych – jak można kogokolwiek wyżywić, skoro
brakuje nawet na przysłowiową paczkę makaronu…;
- ogromnym nasileniem objawów
depresji – próba samobójcza, brak kontaktu z otoczeniem, niejednokrotnie
przeradzający się w nieuzasadnioną agresję wobec tegoż.
Marysia żyje w poczuciu ciągłego lęku
i bezsilności, a przede wszystkim czuje się notorycznie lekceważona, wręcz
poniżana i wyśmiewana przez instytucje, które w każdym tzw. „państwie prawa”
obowiązane są w takich sytuacjach sprawę badać i odpowiednio na wyniki
tychże badań reagować. A instytucje te, drogi Czytelniku, to na przykład
prokuratura, która chyba zjadła Jej doniesienie o popełnieniu przestępstwa,
bowiem nijak się doń nie odniosła, Sądy Piotrkowskie, które mają
słodki zwyczaj „zapominania” o ustawowych terminach, a nawet – w jednej ze
spraw – zapomnienia o owej. Nie wspomnę już o „maluczkich” – Państwowej
Inspekcji Pracy, która widząc w Jej byłym zakładzie pracy brak akt
osobowych potrafiła jedynie bezradnie rozłożyć rączki (w białych
rękawiczkach, a jakże), Kuratorium Oświaty, Referacie Edukacji, czy też
wiceprezydencie miasta Kacperku. Najwyższa Izba Kontroli niestety nie ma
kompetencji do skontrolowania działalności „sprytnego Zbysia”, zaś
Regionalna Izba Obrachunkowa co prawda wyraziła niejakie zainteresowanie,
lecz na wyrażeniu się skończyło. Związek Nauczycielstwa Polskiego pogada
sobie, kawką poczęstuje, zaś jego organ prasowy – „Głos Nauczycielski” – nie
raczył nawet odpisać po zapoznaniu się ze sprawą, czy jest nią
zainteresowany, czy też może nie.
Nasz Zbyś jest wyjątkowo sprytny – o
tak; ustawić się w naszym cudnym mieście potrafił jak mało kto, żeby nie
rzec – jak nikt. Prezydent miasta – Krzysztof Chojniak daje Zbysiowi po
koleżeńsku drugą kadencję z osobistego poruczenia, tak sobie bez konkursu;
do sądu Zbyś wchodzi z uśmiechem na twarzy będąc „na cześć” z tego sądu
pracownikami; starszy wizytator Marian Albin straszy Marysię słowami: „On
panią zwolni” (ot – i dziwnym trafem casus wkrótce ma miejsce), zaś
lekarz medycyny pracy – kol. Bogdan Kurzela nagle nie dopuszcza Jej do pracy
(szczęśliwie istnieje na przykład WOMP), bo przecież gdyby dopuścił, to
koledzy Zbysia (którzy podczas Jej urlopu dla poratowania zdrowia pełnili za
Nią zastępstwa) straciliby posadki.
To wszystko oczywiście tylko
wierzchołek góry lodowej; Zbyś jest w naszym mieście wręcz wszechobecny –
gdzież to go nie ma! Naucza pilnie w trzech bodajże innych placówkach
(oprócz tej, którą miłościwie włada), zasiada w radach nadzorczych bardzo
ważnych miejskich spółek, już dwa razy kandydował na radnego (lecz jakoś nie
wyszło…), a nawet, czy ja śnię, o zgrozo! – na wójta gminy Grabica. Marzył
też o stanowisku dyrektora Miejskiego Ośrodka Kultury lecz, jak na razie,
stanowisko to – z bliżej nieokreślonych przyczyn – uciekło mu w bliżej
nieokreśloną dal… Z kulturalnej działalności, tymczasem, musi mu wystarczyć
granie na weselach (boć to i muzak, a jakże).
Marysi (mnie również) ta jakże barwna
postać jawi się jako swoisty kozioł ofiarny swoich „koleżków”, „przyjaciół”,
czy kimkolwiek są dlań osoby naprawdę pociągające za sznurki w Piotrkowie.
Gdy kiedyś bowiem wyjdą na jaw różne machlojki, przekręty, łapówki i
matactwa, ktoś będzie musiał położyć głowę. A czemuż nie miałby być to ktoś,
kogo wszędzie pełno, kto w każdej w zasadzie, ważnej dla miasta branży ma
jakiś swój udział (a którego niskie czoło świadczy o tym, że w ogóle nie
wie, w co się wplątał)?
Cóż, Marysia dawno już to przewidywała
i z coraz bardziej gorzkim (i gromkim) śmiechem miała w zwyczaju o tym
mówić. Stała się persona non grata w prywatnym folwarku pana W.;
podważała wszak jego kompetencje wykazując podczas rad pedagogicznych
ewidentne błędy w jego rozumowaniu podczas tworzenia ważnych dokumentów.
Dochodziło do tego tylko dlatego, iż jeśli próbowała mu o owych błędach
powiedzieć po cichu, on Ją po prostu zbywał; a Marysia czuła się częścią tej
szkoły i nie chciała pozwolić na to, aby cała Tradycja zamieniła się w gówno
tylko dlatego, że czasy się zmieniły. Także dlatego zwracała uwagę między
innymi Kuratorium Oświaty w Piotrkowie Tryb. na bezprzykładnie długo
trwającą hańbę w postaci zawieszonej tablicy pod tytułem „Platter”. Płakała,
że Kuratorium nie zajęło się tą sprawą. Hańbiąca tablica wisiała dobry
kwartał zanim ją zdjęto. A i tak potem jeszcze raz zdejmowano nową tablicę z
powodu kolejnego błędu. Drogi Czytelniku, to Ty zapłaciłeś za te wszystkie
tablice: za blachę, na której wydrukowano tekst, za farbę, za rzemieślnika,
który ją wykonywał, za innego pracownika, który ją zawieszał i zdejmował, za
hańbę, jaką przyniosła wszystkim tym, którzy ją czytali przechadzając się na
skwerek i ze skwerku. Wszyscy dostali swoje pensje i bilans jest na zero.
Mawiała, iż brak mu umiejętności i inteligencji do tak poważnych spraw… Nie
dziwota więc, że ugrodził on wedle własnej woli okoliczności, które
pozwoliły mu się Jej pozbyć.
Od kilku lat, czyli odkąd mają miejsce
wszelkie opisane na tej stronie sytuacje, Piotrków jawi mi się jako jakieś
surrealistyczne miejsce, gdzie wszystkie najważniejsze punkty połączone są
jakąś gigantyczną, choć niewidzialną siecią. Kto nieco zboczy z drogi,
zamiast twardo trzymać się jej nici, zostanie zgnieciony. Taaak, ale kim
jest pająk, który te sieci zaciąga? Jak napiszę, iż jego nazwisko zaczyna
się na „Ch”, to zostanę wnet pociągnięty do odpowiedzialności – stanę przed
sądem za to, iż nazwałem go nieparlamentarnym słowem. Tu oczywiście wyrok
zapadnie natychmiast. Koleżanka Marysi nazwała ten system „intercity”. No bo
jak inaczej rozumieć: Moja Marysia od ponad roku domaga się sprostowania
świadectwa pracy; w tym czasie została już osądzona i skazana (pisze o tym w
rozdziale „Prokuratura”). Cholera jasna, w tym mieście można człowieka
cztery razy skazać i powiesić zanim sprostuje mu się niewinne z pozoru
świadectwo pracy.
„Świtem bladym białym ranem po niebie,
po niebie
Czarne chmury rozczochrane czesał
górski grzebień
A ja wtedy jeszcze cię nie znałam o
tej porze
Nie wiedziałam jeszcze czyś ty wróbel
jest, czy orzeł”
Wróble dokarmiam zimami, orła
widziałem tylko w zoo i na sztandarze…
Jeżeli na moich oczach ktoś dobywa
noża i zabija drugą osobę, naprawdę nie potrzebuję orzeczenia sądu, by
stwierdzić, że doszło do morderstwa. Oczy mogą mnie mylić, lecz jeśli to
wszystko mam zarejestrowane… to już zupełnie inna sprawa.
Marysia twierdzi, iż Włodarczyk jest
przestępcą, ponieważ – między innymi – i tu, Czytelniku poczytaj pozostałe
podrozdziały – fakty mówią same za siebie; nie tylko w postaci gorzkich słów
mojej Kobiety lecz także (może nawet przede wszystkim) w postaci skanów
urzędowych pism.
Do stwierdzenia pewnych rzeczy
niepotrzebny jest sąd; wówczas bowiem świat przekroczyłby o całe lata
świetlne granice absurdu – na przykład potrzebowałbym stwierdzenia sądu, że
to, co kupuję jest serem i nic nie znaczy, iż zgodnie z moim doświadczeniem
życiowym właśnie tak jest.
Przecież – na ten przykład – Marysia
nigdy nie mówiła głośno o aferze łapówkarskiej związanej z
okablowaniem szkoły (dot. nowej pracowni komputerowej i ogólnego systemu
informatycznego po tzw. „Wielkim Remoncie”). Przecież nigdy na forum
publicznym nie wypowiadała się o kradzieży materiałów przeznaczonych na
remont łazienek. W ogóle nie wspominała o lewych, ustawianych przetargach,
bo się na tym kompletnie nie zna.
Ale nieee… „on siedzi o pięćset mil na
swej stolicy”… Z tych nieszczęsnych łazienek chyba ta stolica zbudowana… w
końcu „sedes” jako żywo odpowiada słowu „siedzieć”… A że porcelana jest ze
swej natury materią delikatną, to i łacno pęknąć może, a nawet w pył się
rozbić zostawiając czasem dotkliwie kaleczące odłamki.
Dość jednak tej fekalno-porcelanowej
retoryki; w końcu żaden ze mnie minister gospodarki ani inna izba kontroli…
na szczęście (tak jest, dla mnie przede wszystkim, wszak do wariatkowa mi
nie spieszno). Skupmy się przez chwilę na jednym małym „niusie”. Otóż kilka
tygodni temu miała miejsce kolejna sprawa w Sądzie Pracy o sprostowanie
świadectwa pracy. Czemuż to została ona przełożona o prawie miesiąc? Bo
sprytny Zbyś zlekceważył sobie nakaz sądu dotyczący dostarczenia akt
osobowych Marysi. Czy sąd jednak ukarał jakoś Zbysia za tę jawną obrazę i
jawne obśmiewanie tegoż sądu powagi? Skądże! Pogroził jeno paluszkiem
słowami: „o tym jeszcze porozmawiamy” (cytat dosłowny – byłem, słyszałem). O
ile mi wiadomo, obraza sądu jest karana karami porządkowymi (grzywnami),
naganami, w końcu aresztem. Jednak tak kolegę, do pudła zaraz… no tak jakoś
coś, panie dziejku, nie teges, prawda? Lepiej w zacisznej knajpce, na ten
przykład, powiedzieć: „Słuchaj, Zbychu, z tymi aktami to już przegiąłeś. Weź
tam wywal, co ci nie na rękę i przynieś je do następnej sprawy, bo już
dłużej to nie wyda”. To oczywiście tylko moje osobiste domysły; nie mogę
jednak tu nawet dodać sakramentalnego „obym się mylił”, bowiem nic,
przez te lata, na tę omyłkę nie wskazuje. Nieustanne odwlekanie i
oczekiwanie… na co? Aż Marysia się podda i przyzna rację oddając cześć?
Popełni samobójstwo? Pójdzie w Tybet? Zapewniam, iż żadna z powyższych
sytuacji miejsca mieć nie będzie. A czas jest waszym, nie Jej, wrogiem.
Czas mija, odsetki narastają, panie prezydencie… Nie chcę nawet myśleć, jak
ciężki będzie to cios dla budżetu Piotrkowa, gdy wszystkie sprawy ujrzą
wreszcie „grand finale”…
NA CZYM WISI SĄD?
Instytucja pt. „Sąd” jest z założenia
„niezawisła”, o czym pewnie większość z Was wie. Od kilku lat jednak
zastanawia mnie i frapuje (snu z powiek może jeszcze nie spędza ale to tylko
kwestia czasu) sprawa: Na czym wisi nasz (piotrkowski) sąd? Niezawisłym
nazwać go nijak nie można, czego dowodów na tej stronie znajdziesz bez liku,
na czymś więc (albo na kimś…) musi zawisać, wszak nie dryfuje on
sobie przecież gdzieś poza prawami (sic!) grawitacji. A może się mylę?
Przecież termin kolejnej rozprawy o przywrócenie do pracy krąży w jakiejś
dziwnej przestrzeni już od kilkunastu miesięcy. Kto za to przestępstwo
osądzi sąd? Powiedzenia w rodzaju: „lekarzu, lecz się sam” same się cisną na
usta, czyż nie? Konkluzja: Nasz (piotrkowski) sąd uczepił się krawędzi
jakiejś czarnej dziury i z sobie tylko znanych przyczyn, twardo się jej
trzyma – nie daje się jej wciągnąć (bo przecież, w teorii przynajmniej –
jest), ale i nie chce zstąpić na Ziemię, gdzie zgodnie z wszelkimi
prawidłami musiałby stać się niezawisły. Sądy Piotrkowskie wiszą na czarnej
dziurze.
Niechaj mnie wszelkiej maści Bogowie
bronią przed dworowaniem sobie z powagi Sądu! Uważny Czytelnik z pewnością
jednak zauważy, iż powyższe słowa dotyczyły sądu… Trudno piotrkowską
instytucję pod tą nazwą pisać przez wielkie „S”, nie mówiąc już o myśleniu o
niej w ten sposób…
* * *
Była retoryka fekalna, była kosmiczna…
Rozstrzał, rzekłbym, dość szeroki i głęboki, co akurat można bardzo
łatwo wytłumaczyć bezmiarem spraw opisanych na tej stronie i ich
nieskrywanym obrzydlistwem. Zapewne jakiś, na przykład „dziennikarz
śledczy”, gdyby zechciał się tym wszystkim zainteresować, opisałby to
obiektywnie, bez emocji… Cóż, my nie możemy, bowiem całe to szambo pod
postacią ludzi i niektórych instytucji bluznęło prosto w nas (w
szczególności rzecz jasna, w Marysię). Jednak poza tymi emocjami,
znajdziecie tu czyste, nagie fakty, przede wszystkim w postaci skanów. A
różnorakie pieczęcie i daty wpływu „na dziennik” to już nie emocje…
* * *
NA DNO NIE PÓJDĘ SAM.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz