Spróbujcie
Państwo zrobić sobie wycieczkę. Wycieczka będzie trwała od pięciu do siedmiu
godzin, w zależności od stanu „węzła rzgowskiego”. Zakładam, że byłaby to
wycieczka hardcoreowa, czyli za pomocą środków masowej komunikacji. Czyli
środków, na które znakomita większość społeczeństwa jest skazana w tym kraju.
Kupują
Państwo bilet, wsiadają do autobusu (polecam Piotrków, Opoczno i Radomsko) i
czekają Państwo, aż pojawi się Centrum Zdrowia Matki – Polki.
Wówczas
zaczynają się Państwo zbierać pomału do wyjścia. Kiedy autobus skręci, a
państwa rzuci w lewo, to znak.
Wysiadają
Państwo i stają przed problemem: „Przecież ja nie mam biletu łódzkiej
komunikacji miejskiej”.
Spieszę
z pomocą: kiosk jest po przeciwnej stronie, to znaczy – kiedy Państwo ustawią
się twarzą 45 stopni w lewo w stosunku do przystanku, na którym Państwo
jesteście, oczom Waszym ukaże się kiosk. Nie oznacza to, rzecz jasna, że jest
on akurat czynny. Trzeba przejść przez jezdnię. Przeważnie na dwa razy, bo
światła się kończą w połowie. Ale jest tam miłościwa wysepka, można odziapnąć.
Spoglądają
Państwo w prawo, przez ramię, obserwując, czy tramwaj z Kurczaków nie
nadjeżdża. A numer jego jest: 15 lub 16.
Chyba,
że wolą Państwo autobus. Trzeba wówczas przejść przez inną jezdnię, trochę się
cofnąć i już. Autobus ma na imię 69 lub 61. Jeździ często. Tuż obok są takie
miejsca, gdzie można kupić bilet.
Jeżeli
środek transportu jest sfinansowany z funduszy Unii Europejskiej, mają Państwo
szansę słyszeć co kawałek: „Pabianicka – Tuszyńska. Przypominamy o obowiązku
skasowania biletu. Pabianicka – Karpacka. Przypominamy o obowiązku skasowania
biletu. Pabianicka – Ciołkowskiego... szpital onkologiczny”
Wysiadają
Państwo; tu nie potrzeba szczególnej mądrości – ci, którzy wysiadają razem z
Państwem, idą w tym samym kierunku. Tu już droga i wiatr same prowadzą.
I
oto jesteście Państwo w przedsionku piekła.
Proszę
iść dalej. Próbować się przedrzeć przez tłum ludzi. Ludzi. Ludzi czekających do
rejestracji. Kiedy się Państwu zrobi słabo – lekko po lewej jest toaleta.
Proszę
iść prosto tak długo, jak droga wiedzie. Na jej końcu zobaczą Państwo schody w
dół. I napis; „Do bufetu”. Do bufetu – to taki gryps. Punkt orientacyjny. Od
bufetu się wszystko zaczyna i na bufecie kończy.
Należy
wówczas minąć bufet, skręcając lekko w prawo i dać szybko jeszcze raz w prawo.
Oto są Państwo przed windami. Można, naturalnie, doginać pieszo trzy piętra,
ale po co? Skoro jeszcze kilka lub kilkanaście razy będę latać w tę i nazad...
Windziarz
(bo jest windziarz) wygrałby konkurs na windziarza w „ritzu”. Serio. Z ogromną
kulturą i cierpliwością otwiera i zamyka kratę od windy. Wiezie na drugie
piętro, co, zważywszy, że się jedzie z podziemi, czyli tak zwanego poziomu: -1,
daje w sumie trzy.
Wysiadają
Państwo i oto są Państwo u wrót piekieł.
Drzwi
do oddziału nawet nie są oznakowane. Po co. Kto tutaj dotarł, wie dokąd dotarł.
Po
przekroczeniu tych drzwi, dotarli Państwo do piekła.
Na
nadchodzące święta, życzę Państwu zdrowia. Musiałam ponad pół wieku błąkać się
po świecie, żeby zrozumieć sens tych życzeń.
Tobie,
panie Włodarczyk zaś, na nadchodzące święta, życzę odcisków na kolanach od
fałszywego klęczenia w Świątyni i wszystkiego szamba, jakieś uczynił. Nie tylko
mnie.
No,
i żebyś przeszedł przez te drzwi zanim zrobisz jeszcze komuś następną krzywdę.
Niech
się stanie.
Proszę
sobie zrobić proponowaną wycieczkę. Koszt na cztery osoby obliczam: sto
złotych, góra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz