sobota, 22 grudnia 2012

CIASTO DROŻDŻOWE NA ŚWIĘTA

Większość ludzi, w tej liczbie i ja, bardzo często prezentują postawę Tomasza. Dopóki sami nie zrozumieją, nic i nikt nie jest w stanie ich przekonać do czegokolwiek.

Prawie niczego nie biorą na wiarę. Na pamięć. Na przykład ja – dziesiątki razy sprawdzam datę urodzin Mickiewicza, na przykład, chociaż mam tę datę wrytą w mózg. Jednak, za każdym razem, kiedy jest mi ta data potrzebna do czegoś, lecę do książki (umownie to książką nazwałam).

Fatalna jest taka natura człowiecza. Męcząca. Chociaż – w pewnych warunkach – przynosząca wymierny zysk: gdybym pracowała w NYT, dajmy na to, zarabiałabym z osiemdziesiąt tysięcy dolarów rocznie, jako niepokonana researcherka: nie liczy się dla mnie doba; czas pracy nie istnieje. Jestem nastawiona na wykonanie zadania. Jeżeli coś istnieje, ja to znajdę i sprawdzę, czy na pewno tak jest.

Czy ja jestem specjalistką od wyważania otwartych drzwi? Hej, Łowcy Głów, tu jestem. Największym nieszczęściem w Polsce jest być mądrzejszym, bardziej wykształconym od derechtora i się nie kryć się z tym.

Wracam do rzeczy.

Zaczęłam się zastanawiać nad tym, czym jest ciasto drożdżowe. Kto, kiedy, w jakich okolicznościach je robił i jadł. Oczywiście, mogłam to wszystko gdzieś przeczytać, w, nazwijmy to, książce. Dałoby mi to gołą, zimną wiedzę, od której moje ciasto drożdżowe i tak nadal miałoby zakalca.

Po prawie pół wieku nieudanych prób wykonania babki drożdżowej lub choćby bochenka chleba, zrozumiałam, że kluczem do sukcesu jest CZAS.

Z czasów stanu wojennego wyniosłam wiedzę, że drożdże są w stanie przerobić każdą, absolutnie każdą ilość cukru, zamieniając go na wolty i dwutlenek węgla (chyba). Stąd moja wiedza o tym, że ciasto drożdżowe nigdy nie będzie słodkie. Że słodycz nadaje się mu poprzez delikatne wciskanie rodzynków i kruszonkę.

Z dzieciństwa pamiętałam, że z bratem wydłubywaliśmy upieczoną kruszonkę z ciasta i Mamie się to nie podobało. Z miłości do nas, Mama upiekła kiedyś specjalnie całą blachę kruszonki. Niestety, ta specjalna kruszonka nie smakowała tak, jak ta -  wydłubana z ciasta.

Jak to się odbywało, to robienie ciasta drożdżowego?

Wyobraźnio, rusz.

Ja siedziałam nad zaczynem i czekałam, aż ruszy. Co i rusz podnosiłam ściereczkę i patrzyłam mu w oczy. A on nic. Jeżeli się zdarzyło, że cudem boskim zapomniałam o nim i wyszedł z naczynia, to później siedziałam nad ciastem...

Aż razu pewnego doznałam olśnienia, pisałam już, że w psychologii nazywa się to „wglądem”. Z pomocą przyszedł mi również nieodżałowany Bareja i jeszcze odżałowany Koterski. Marku, miłych świąt.

Właściwie, jak to było?

Rano zamieszała kobieta ciasto: mąkę, wodę i tyle. Drożdże? Drożdże są wszędzie. Wystarczy, za przeproszeniem wrażliwych, że kobieta się podrapała ziewając rano...

Mąka, woda i te... drożdże pracowały na siebie do południa. Dziecka w tym czasie poszły świnie pasać albo do szkoły, co w niektórych miastach po dziś dzień na jedno wychodzi. Matka krowy wydoiwszy, poszła przecedzić urobek i zamieszała drożdżowe ciasto od niechcenia. Gar żuru nastawiła. Żur też się robił sam.

Poszła do obrządku: kaczki, kury jakieś, ja już nie pamiętam, co tam na gospodarce dokładnie było. Koniem to Gospodarz się zajmował.

Nad wieczorem kobieta powróciła do chałupy, raz jeszcze miąchnęła ciasto, do naczynia żaroodpornego przełożyła, do pieca, duchówki, wnęki, nazwa w zależności od regionu, wepchnęła, i po stosownym czasie wyjęła i już.

Myślałam nad tym ciastem dziesiątkami lat. Nie zmyślam. Łzy lałam, bo nie udawało mi się.

Do chwili. kiedy pojęłam swoim małym mieszczańskim rozumkiem istotę rzeczy. Kiedy pojęłam, że ja i ciasto drożdżowe to jedno. Ciasto drożdżowe nienawidzi, kiedy się nim przejmować. Siedzi sobie spokojnie w dzieży i rośnie.

Dlatego ja jeszcze poczekam, Włodarczyk. Każde moje następne ciasto drożdżowe jest coraz lepsze. Mam świadków.


Przede mną jeszcze filozofia biszkoptu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz