środa, 25 marca 2020

Ja ciebie „krzcę” w Imię Oగca i Syna, i Ducha Świętego



HENRYK SIENKIEWICZ
Janko Muzykant
 
 
 Przyszło to na świat wątłe, słabe. Kumy, co się były zebrały przy tapczanie położnicy, kręciły głowami i nad matką, i nad dzieckiem. Kowalka Szymonowa, która była najmądrzejsza, poczęła chorą pocieszać:
— Dajta — powiada — to zapalę nad wami gromnicę, juże z was nic nie będzie, moja kumo; już wam na tamten świat się wybierać i po dobrodzieja by posłać, żeby wam grzechy wasze odpuścił.
— Ba! — powiada druga. — A chłopaka to zara trza ochrzcić; on i dobrodzieja nie doczeka, a — powiada — błogo będzie, co choć i strzygą się nie ostanie.
Tak mówiąc zapaliła gromnicę, a potem wziąwszy dziecko pokropiła je wodą, aż poczęło oczki mrużyć, i rzekła jeszcze:
— Ja ciebie „krzcę” w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego i daję ci na przezwisko Jan, a teraz–że, duszo „krześcijańska”, idź, skądeś przyszła. Amen!

 
 
Przytoczyłam ten początkowy fragment arcydzieła swoich czasów, bo zbliżają się Święta Wielkiej Nocy. Najważniejsze Święta dla chrześcijan. Święta nadziei i odrodzenia. 
 
Związane z wielkimi rytuałami i radością. Dla wielu z nas przygotowanie koszyczka do "święconki" jest związane z uciechą całej rodziny: dzieciaki robią pisanki, kraszanki; kobiety krochmalą serwetki (w każdym razie prasują je na gorąco), ubrania wiosenne odświeżone...
 
Niewielu z nas czyta Biblię; jeszcze mniej z nas zna prawo kanoniczne. Prawo to jest bardzo mądre. Stanowi ono na przykład, że w szczególnych okolicznościach można pominąć pewne nakazy i zakazy. Jak w życiu.
 

Otóż w przytoczonym przeze mnie fragmencie "Janka Muzykanta", wiejska kobieta udziela chrztu dziecku, o którym sądzi się, że jest umierające. I czynność ta jest ważna. W sensie: Janek stał się chrześcijaninem. Nie było ani wody święconej, ani księdza dobrodzieja. Świętość uzyskano dobrocią i miłosierdziem.
 
W sytuacji skrajnej, każdy z nas może się stać kapłanem, jeżeli tylko jego serce jest czyste, a intencje uczciwe.

Dlatego zgromadźmy się w rodzinie przed wielkanocnym koszykiem, zmówmy modlitwę.Na własną duszę przysięgam, że jadło będzie poświęcone przez Boga. Zamiast admiracji ołtarza umarłego Chrystusa, admirujmy własne życie. Ostatecznie Jezus umarł przecież za nasze niedoświadczenie i głupotę?
 
 
Pamiętajmy o tym: wirus jest martwy. Więc nie można go zabić. Ale kiedy dostanie się do organizmu żywiciela, zadomawia się i dostaje okazję do życia, i rozmnażania się. Wirus nie jest pchłą, która przeskoczy z żywiciela na innego żywiciela. To my sami musimy go wpuścić do naszego ciała. Na przykład brudnymi rękoma.
 
 

wtorek, 24 marca 2020

JEDEN RAZ W ŻYCIU MIAŁM GRYPĘ


Taką prawdziwą grypę. Było to ze trzydzieści lat temu.

Zaczęło się nagle i niewinnie. Siedziałam sobie przy stole i nagle poczułam dreszcze.W ciągu pół godziny temperatura skoczyła do 39 stopni. Zbiłam ją pyralginą, ale bóle mięśniowe i niechęć do świata pozostały. Zwiększyłam więc ilość pyralginy. Polepszyło mi się na tyle, że sprawę uznałam za załatwioną.

Niestety. Po trzech dniach pojawił się kaszel. Zaczynał się dokładnie piętnaście minut po obudzeniu się i zmianie pozycji. Był suchy i trwał w nieskończoność. Potem odpuszczał. Po pół godzinie pojawiał się znowu. Myślałam, że płuca i serce wylezą mi gardłem. Potem było trochę spokoju. Nic się nie działo. Mogłam się ogarnąć, zjeść śniadanie; aż drań nie zaatakował na powrót. Kolejny atak. Obustronne zapalenie płuc.

Lekarz, który mnie leczył i który uratował mi życie, opieprzał mnie: "To ja ci daję trzeci antybiotyk, a ty nic?!"

A ja sobie spokojnie kasłałam i umierałam.

Któregoś dnia  (mając niesamodzielne dziecko), wygłosiłam modlitwę: "Boże, niech ja już umrę, bo kolejnego ataku nie zniosę". Duszenie się i szukanie powietrza. Duszenie się i szukanie powietrza. Do utraty przytomności. Przysięgam, uduszenie się jest ciężką śmiercią.

Ostatecznie przeszło. Ale pani Grypa nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. O, nie.

Po kolejnych dwóch tygodniach straciłam słuch, w obojgu uszach. Znalazłam się na oddziale laryngologii w Bełchatowie. Przebyłam wiele katateryzacji, operację i wiele pomniejszych. W końcu przywrócono mi słuch.

W wielkim skrócie  - tak zakończyła się moja randka z grypą. Gdyby to było dziś, nie przeżyłabym.


Strzeżcie się grypy, jakkolwiek ją nazwą. Ten wirus nie jest groźniejszy od innych, tylko może my jesteśmy bardziej rozpuszczeni. Kiedy następnym razem ogłoszą nadejście grypy, zachowujmy się, jak teraz. Dla siebie i bliskich. Służby nie będą potrzebne.

W każdym razie - żyjemy. I niech tak zostanie.




poniedziałek, 23 marca 2020

DAJĘ WAM SŁOWO,


że któregoś dnia obudzimy się wolni i piękni. Kobiety sięgną po kosmetyki, a mężczyźni umyją samochody.

I pójdziemy sobie na spacery. Dzieciaki będą się przewracać na rowerach i taplać w gliniankach. Mądrzy powiedzą: "A co tam"; głupi powiedzą: "A co tam".


Przeżyłam stan wojenny, mając malutkie dziecko. Bez pieluch, bez papieru toaletowego, bez czego, co można wetknąć w majtki, kiedy się krwawi.

Zapewniam, że jest to możliwe. Nienawiść wobec sprawców przychodzi później.