wtorek, 24 marca 2020

JEDEN RAZ W ŻYCIU MIAŁM GRYPĘ


Taką prawdziwą grypę. Było to ze trzydzieści lat temu.

Zaczęło się nagle i niewinnie. Siedziałam sobie przy stole i nagle poczułam dreszcze.W ciągu pół godziny temperatura skoczyła do 39 stopni. Zbiłam ją pyralginą, ale bóle mięśniowe i niechęć do świata pozostały. Zwiększyłam więc ilość pyralginy. Polepszyło mi się na tyle, że sprawę uznałam za załatwioną.

Niestety. Po trzech dniach pojawił się kaszel. Zaczynał się dokładnie piętnaście minut po obudzeniu się i zmianie pozycji. Był suchy i trwał w nieskończoność. Potem odpuszczał. Po pół godzinie pojawiał się znowu. Myślałam, że płuca i serce wylezą mi gardłem. Potem było trochę spokoju. Nic się nie działo. Mogłam się ogarnąć, zjeść śniadanie; aż drań nie zaatakował na powrót. Kolejny atak. Obustronne zapalenie płuc.

Lekarz, który mnie leczył i który uratował mi życie, opieprzał mnie: "To ja ci daję trzeci antybiotyk, a ty nic?!"

A ja sobie spokojnie kasłałam i umierałam.

Któregoś dnia  (mając niesamodzielne dziecko), wygłosiłam modlitwę: "Boże, niech ja już umrę, bo kolejnego ataku nie zniosę". Duszenie się i szukanie powietrza. Duszenie się i szukanie powietrza. Do utraty przytomności. Przysięgam, uduszenie się jest ciężką śmiercią.

Ostatecznie przeszło. Ale pani Grypa nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. O, nie.

Po kolejnych dwóch tygodniach straciłam słuch, w obojgu uszach. Znalazłam się na oddziale laryngologii w Bełchatowie. Przebyłam wiele katateryzacji, operację i wiele pomniejszych. W końcu przywrócono mi słuch.

W wielkim skrócie  - tak zakończyła się moja randka z grypą. Gdyby to było dziś, nie przeżyłabym.


Strzeżcie się grypy, jakkolwiek ją nazwą. Ten wirus nie jest groźniejszy od innych, tylko może my jesteśmy bardziej rozpuszczeni. Kiedy następnym razem ogłoszą nadejście grypy, zachowujmy się, jak teraz. Dla siebie i bliskich. Służby nie będą potrzebne.

W każdym razie - żyjemy. I niech tak zostanie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz