sobota, 17 stycznia 2015

O NAUCZYCIELACH





            Co to jest  z tymi nauczycielami, naprawdę?



            To nie można jednym podpisem tego w końcu uregulować?

            Niech pracuje, jak inni: od 8:00 do 16:00. To nie jest chyba takie trudne do przeprowadzenia?





            Nauczyciele są za. Na każdym z for błagają o takie rozwiązanie. Jeżeli się z jakichś przyczyn nie wyrobią w tym czasie, zabiorą swoje zeszyciki do domu. ALE – po 16:00 są wolnymi ludźmi. Żadnych dyskotek, żadnych rad pedagogicznych, ciągnących się do północy. Żadnych wycieczek. Żadnych wyjazdów do teatru na sztukę, którą widzieli dwadzieścia razy.



            Żadnych zebrań z rodzicami po południu. Od 8:00 do 16:00. I szlus.



            Na miłość boską, dlaczego nie można tego zrobić?!



            Nauczyciel, ślęczący w domu nad sprawdzianami, ze trzy razy się wysika i trzy razy spuści wodę i umyje ręce. A woda droga. Jesienią i zimą światło musi prywatne palić do tych sprawdzianów, a energia droga. Czajnik osobisty włączyć, żeby sobie herbatę zrobić. W, przez siebie opłacanym necie, sprawdzić, co potrzeba. Czasami coś wydrukować.

           

            A w imię czego?



            Nauczyciel, jak każdy, ma dwa telefony: jeden prywatny, drugi zawodowy. Zawodowy wyłącza o 16:00.



            Na Kanary jedzie w marcu: wtedy świetny jest tam klimat i świetne ceny. Na Lazurowe Wybrzeże w listopadzie, z tych samych powodów. Oczywiście nie zawsze: po wypełnieniu karty urlopowej. Tak – raz na dwa - trzy lata.



            Skończą się komediowe pomysły z „dzienniczkami dla nauczycieli”. Chociaż ten akurat pomysł, w moim odczuciu – osoby wrażliwej na absurd – był świetny. Po prostu pomysłodawca przedawkował. A ja lubię słuchać i oglądać tych, którzy przedawkowali: WŁADZĘ, BEZKARNOŚĆ, GŁUPOTĘ, PYCHĘ. Albowiem ponieważ wiem, jak to się kończy.



            Od lat się dyskutuje na temat nauczycieli. Są wśród nich tacy, którym się ZUS sam płaci, a ich prawdziwe zajęcie jest gdzie indziej. Ale mają dobre układy z dyrektorem zatrudniającym. W mojej szkole, na przykład, pracowała pani, która była cichą księgową w firmie swojego męża. Mąż miał (ma) hurtownię napojów przy ulicy Hutniczej, bodaj. Tam jakoś niedaleko Żabiej. Pani pracowała jako nauczycielka nauczania indywidualnego, co oznacza, że bawiła się w sprawdzanie jednego zeszytu, podczas gdy jej koleżanki zapierdalały, jak głupie.


            Nie myśl, W., że ja odpuszczę. Póki żyję, nie odpuszczę. To nie jest zemsta, to dążenie do prawdy.



            Pomaleńku, pomaleńku, dojdziemy do sedna. Nieprawdaż?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz