niedziela, 4 listopada 2012

CD KOMISJA DYSCYPLINARNA

    

W piśmie mówię jedynie o nadużywaniu uprawnień, bo przekraczanie uprawnień to sprawa prokuratorska, nie leży w gestii Komisji.
 
W marcu telefonuję do Łodzi i dowiaduję się rzeczy strasznych: pani Hanna Miszewska–Pawlak, po konsultacji z prawnikiem, udziela mi następujących  informacji: moje pismo do Komisji Dyscyplinarnej otrzymało numer wpływu: 9856; numer sprawy to: KO.RDN/1333/22/10/BN/MK; sprawa została umorzona w Piotrkowie Trybunalskim.
 
Dotychczas byłam przekonana, że jeśli obywatel tego państwa skierował pismo do jakiegoś Urzędu, to nawet, jeśli źle je skierował, Urząd prześle obywatelowi informację typu: „Pismo zostało skierowane zgodnie z właściwościami tam i tam…” albo cokolwiek. Niestety, źle mi się wydawało.
 
Po cichu moja skarga została przesłana do Piotrkowa Trybunalskiego i umorzona przez pracownicę Delegatury w Piotrkowie Trybunalskim, panią Mirosławę Kozłowską, podległą p. M. Albinowi, zresztą. Proste?
 
Stronami w sprawie jest OP i dyrektor Włodarczyk. OP prawidłowo i w terminie powiadomiony o niezgodnych z prawem działaniach Z. Włodarczyka, jako dyrektora podległej mu placówki nie robi nic, sprawa zostaje w rodzinie. Czy ja jestem stroną w sprawie? Chyba nie, chociaż to mnie się okrada. W każdym razie – nie zasłużyłam na jakąkolwiek informację.
 
Może ktoś z Was zechce przeczytać Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 22 stycznia 1998 roku w sprawie komisji dyscyplinarnych dla nauczycieli i trybu postępowania dyscyplinarnego… Ciekawe są zwłaszcza passusy o wyłączeniu rzecznika dyscyplinarnego…
 
Właściwie to fajnie: mój pies pogryzł sąsiada. Sąsiad składa skargę. Skarga zostaje przesłana do mnie celem rozpatrzenia. Podoba mi się. Też bym chciała być sędzią we własnej sprawie…
 
43 załączniki. Wszystkie z urzędowymi pieczęciami. 43 dowody na to, że Z. Włodarczyk jest przestępcą.
 
Wszystko zamiecione pod dywan.
Prawica razem.
Prawo i sprawiedliwość.
Orwell jest nieśmiertelny.
 

                                                                SZUCHA
                                      

Ale cofnijmy się w czasie. Dnia 19 listopada 2009r., na wniosek  dyrektora Włodarczyka zostaje wszczęte postępowanie wyjaśniające przez Rzecznika Dyscyplinarnego dla Nauczycieli przy Wojewodzie Łódzkim:
 

               

                               

                               

                               

                               

                               

                               

                               

                               

 
 Nie wiem, co napisać...
 
W uzasadnieniu stwierdza się fakt oczywisty, że z ostatniej umowy o pracę z dn. 1 września jestem zatrudniona na stanowisku nauczyciela w wymiarze 18 godzin zajęć dydaktyczno-wychowawczych tygodniowo.
Potem, że od 1 września dyrektor „powierzył” mi prowadzenie zajęć nauczyciela wychowawcy w świetlicy szkolnej z pensum w wymiarze 26 godzin tygodniowo i że nawet mnie o tym poinformował!
Chwała!
 
Z całym szacunkiem dla rzecznika Dyscyplinarnego dla Nauczycieli przy Wojewodzie Łódzkim – powierzyć to sobie pan dyrektor może samochód swojemu mechanikowi do naprawy i poinformować go o tym. A jak pan dyrektor zrobi to w niewłaściwej formie, to mu mechanik każe iść precz. I tyle.
 
Oczywiście, że złożyłam podpis pod planem pracy świetlicy, nawet go sama opracowałam i pracowałam przepisowe dwa tygodnie, czekając na reakcję władz, które były bardzo dobrze przeze mnie poinformowane o przekroczeniu uprawnień przez dyrektora Włodarczyka, co jest przestępstwem. Jasne, że pracowałam. Robiłam, co do mnie należy i jeszcze więcej. Może miałam się narazić na zarzut uchylania się od pracy? Na to czekał, ale się nie doczekał.
Po dwóch tygodniach powiedziałam: wystarczy.
 
Dyrektor „podał”, ile wynosi pensum nauczyciela świetlicy. Fajnie, tylko ja nie byłam nauczycielem świetlicy.
 
Rzecznik pisze, że wie, iż dyrektor przedstawił mi porozumienie zmieniające 21. września i zdaniem Rzecznika wszystko jest w porządku, bo nie komentuje tego faktu.
Co to znaczy, że ja samowolnie opuszczałam miejsce pracy po wykonaniu swojej roboty, do ciężkiej cholery? Miałam nocować w szkole? Pisać podanie do naczelnika Włodarczyka codziennie o pozwolenie pójścia do domu?
Czterodniowy tydzień pracy zrobił się sam, bo pracowałam po kolei, jak leci. Gdybym poucinała sobie z każdego dnia trochę, żeby zostało na piątek, zrozumiałabym, że można by było mnie wtedy zabić. Bo wiem, co to jest układanie planu w takiej szkole, jak moja. Ale wówczas uniknęłabym przynajmniej idiotycznego zarzutu, że sobie ustaliłam czterodniowy tydzień pracy.
 
Na stronie 3. Od słów: „W związku z powyższym” nie rozumiem nic.
Z jakim powyższym, przecież to się kupy nie trzyma.
Z następnym powyższym Rzecznik w końcu uprzejmie zauważa istnienie art. 18 Ustawy.
 
Dalej Rzecznik troszkę się pogubił, bo wyraźnie stwierdza, że dyrektor postąpił wbrew prawu, ale zaraz potem, ze zrobił dobrze. No to ja bardzo przepraszam.
Gdzie Pani mieszka, Pani Rzecznik? Ma Pani domek z ogródkiem? To ja sobie w nocy zastosuję taką małą samowolę budowlaną: postawię sobie altankę w Pani ogródku i sobie tam zamieszkam. Będzie zgodne z zasadami współżycia społecznego, bo ja nie mam gdzie mieszkać, a Pani ma taaaki duży ogród. A poza tym nikt mnie już nie ruszy, bo, co prawda, naruszyłam prawo, no, ale przecież już się stało...
Za rok wystąpię o pozwolenie na budowę w Pani ogródku, przyjdzie komisja, stwierdzi samowolę budowlaną, ale trudno, już się stało. I ma mnie pani na swojej mądrej główce do końca życia.
Podoba się? Hę?
 
Na stronie 4. Pani Rzecznik pisze coś o Kodeksie Pracy. No to ja mówię po raz kolejny:
 
 Art. 100.  § 1. Pracownik jest obowiązany wykonywać pracę sumiennie i starannie oraz stosować się do poleceń przełożonych, które dotyczą pracy, jeżeli nie są one sprzeczne z przepisami prawa lub umową o pracę.
 
 O tej sprawie nikt nie mówi w Ustawie Karta Nauczyciela, bo to się rozumie samo przez się;  do głowy nikomu nie przyszło, że w jakimś Piotrkowie Trybunalskim stanowisko dyrektora obejmie taki ktoś i że będzie takie cuda czynił. Po prostu ustawodawcy nie przyszło to głowy. Gdyby przyszło, ostatnie zdanie Ustawy brzmiałoby: „Wszystkie przytoczone wyżej przepisy odnoszą się  również do Zbigniewa Włodarczyka z Piotrkowa Trybunalskiego”.

W czasach, które podobno minęły, wszystkie francuskie książki naukowe miały wydrukowane ostrzeżenie: Prawa przedruku zastrzeżone dla wszystkich krajów, tu rozumiany również Związek Sowiecki.


Jeżeli Ustawodawca nakaże: „Po ulicy nie wolno chodzić na golasa”, to przecież w następnym artykule nie stanowi: „Po ulicy trzeba chodzić przynajmniej w majtkach”?

Rany Boskie.

Ależ się Wysoka Komisja naustalała. Przecież ja to wszystko mówiłam i niczemu nie zaprzeczałam. Tak, pracowałam 18+1, bo tak stanowiła moja umowa o pracę, zaś pracodawca odmówił wypłacania wynagrodzenia za godziny ponadwymiarowe, a w Polsce praca bez wynagrodzenia jest zabroniona, chyba, że ktoś podpisał umowę o wolontariat.
Rany Boskie.

Nie obraziłam dyrektora. Jest bezczelny. I nie jest niezrównoważony psychicznie, jest bardzo zrównoważony. Nie denerwuje się nigdy. Podczas posiedzenia Rady Pedagogicznej podałam te dwie rzeczy alternatywnie.
 
 
Gdyby nie moja listopadowa grypa, gdyby „kadencja się nie kończyła”, sprawy mogły się potoczyć inaczej…
 
Na ósmego listopada 2010 roku wyznaczone jest posiedzenie Odwoławczej Komisji Dyscyplinarnej przy Ministrze Edukacji Narodowej w mojej sprawie. 7 listopada kończy mi się zwolnienie lekarskie, ale kiedy kończy się zwolnienie, niekoniecznie oznacza to koniec choroby…
 
W nocy z 7 na 8 nagle dostaję gorączki; w pewnej chwili skala na termometrze zaczyna się kończyć. Mam być w Warszawie do południa, chcę jechać, bo to przecież moja sprawa i ja sama ją najlepiej przedstawię. Tym bardziej, że na rozprawie w Łodzi nie było mojego pełnomocnika, bo go celowo nie powiadomiono o prawie, tymczasem ja na wezwaniu miałam napisane, że dostał on odpisy wszystkich papierów… Powstrzymują mnie od listopadowej podróży w chorobie: przyjaciółka i J.W.
 
Biorę więc telefon i dzwonię raniutko do Warszawy, tłumacząc, że nie przyjadę, że zaraz idę do lekarza, żeby to uwzględniono, że jeszcze dzisiaj zeskanuję zaświadczenie i wyślę albo przefaksuję…
 
Miła pani mi odpowiada, że przełożenie terminu jest niemożliwe, bo Komisji kończy się kadencja (sic!) i że moja nieobecność i tak będzie nieusprawiedliwiona, że mam pokładać wiarę w mojego pełnomocnika (którego nie widziałam na oczy). Pytam więc, czy jeżeli znajdę się w szpitalu, to również będzie bez znaczenia? Otrzymuję szczerą i rozbrajającą odpowiedź, że tak, bo ona przecież tłumaczy, że kadencja im się kończy, że przecież idą wybory i na pewno będzie inna Komisja…
Wobec takiego dictum stwierdzam w duchu, że Komisja na Szucha jest najmniejszym moim problemem w tej chwili.
 
Mój Boże, gdyby inna była wówczas reakcja tej pani, może nie doszłoby do rozzuchwalenia się pana Włodarczyka, może na przykład pani Komolibus  nie zrezygnowałaby ze stanowiska, bo już dłużej nie wytrzymała tego, czego była świadkiem… Któż to może wiedzieć? A i mojej winy jest sporo, bo machnęłam ręką – tu się działy i dzieją rzeczy innej miary, rzeczy, przy których Szucha jest przejściem na czerwonym świetle w Piotrkowie o trzeciej w nocy w Wigilię…
 
W każdym razie wyrok brzmi: winna.
 
  Komisja powołuje się na nieprawomocny wyrok Sądu. Jak to jest: ja mam podlegać nieprawomocnemu wyrokowi, a druga strona nie? Wytłumaczę to w sposób, który dociera do każdego -  za pomocą pieniędzy: dlaczego ja jeszcze nie mam na swoim koncie brakujących pięciu tysięcy z okładem, a strona przeciwna powołuje się na ten sam wyrok? Dla ZW wyrok jest prawomocny, dla mnie nie?!
 O odsetkach od wyroku jeszcze będzie mowa w rozdziale: Szkoła i moje finanse.
 
Fajnie, swoją drogą, być dyrektorem państwowej szkoły i mieć popleczników: przeżyna się sprawy w Sądzie, podatnicy płacą dziesiątki tysięcy złotych odszkodowań z powodu widzimisię dyrektora, on sam nie jest za nic odpowiedzialny i pies z kulawą nogą nie zapyta o dyscyplinę finansów publicznych… A te remonty, a te komputery, wieści o przetargach rodem z „Rancza”… A efezy, a projekty, mniam,
mniam… Ludzie to jednak z zawiści potrafią głupoty gadać, zwłaszcza, kiedy mają dobrze schowaną czerwoną teczkę, latami mieli dostęp do skanera i kserokopiarki i zostali zwolnieni za trzy piątki…Tacy to potrafią całymi latami czekać… Tacy zawistni, podli i mściwi bywają… Oni wiedzą, że wiatr się kiedyś zmieni i jak te podłe wilki węszą i wyczekują…
 
Zastanowię się jeszcze nad rewizją nadzwyczajną.
                                                          
1.                 Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne.
2.                 Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz