niedziela, 4 listopada 2012

CD

  
POROZMAWIAJMY O PALENIU, CZYLI NAGANA
                                                                             
  
W czasach mojego dziecięctwa i młodości, palenie papierosów należało do obowiązku, jeżeli chciało się należeć do określonej, elitarnej grupy ludzi. Każdy film, który następnie przeszedł do niepodważalnego kanonu, tonął w oparach dymu tytoniowego. Żaden szanujący się aktor, żadna szanująca się aktorka nie mogła się przyznać, że nie pali papierosów. Każde zdjęcie najwybitniejszych pisarzy, polityków,  myślicieli nie obyło się bez papierosa w tle.
  
                                   

Tak dorastało moje pokolenie. Nawet jeśli ktoś nie chciał palić, nawet jeśli ktoś był uczulony na dym tytoniowy – palić musiał. Brak papierosa w ręku wówczas, to tak, jakby się dzisiaj przyznać, iż nie umie się obsługiwać telefonu komórkowego i nie wie się, co to internet. Sprawa szkodliwości palenia wynikła wiele lat później, w momencie, kiedy okazało się, że straty towarzystw ubezpieczeniowych są większe od dochodów koncernów tytoniowych.
 
Żeby wszystko było dopowiedziane, jestem absolutnie po stronie niepalących. Nawet mnie udało się swojego czasu nie palić trzy lata z okładem. To był szczęśliwy okres mojego życia, mimo że waga pokazała pewnego poranka wynik trzycyfrowy i jeszcze trochę.
 Ale wróciłam do palenia, a wkrótce potem okazało się, że palenie jest bez mała przestępstwem i większość palaczy poczuła się jak przestępcy.
 
Ci, którzy palą, wiedzą, a tym, którzy nie palą, wyjaśniam: próbować pozbawić palacza możliwości palenia, to tak mniej więcej, jakby grubasowi zakazać jeść ciastek. Grubas wie dobrze, że nie powinien, że ma otłuszczone serce, a nawet błony bębenkowe (zapytajcie laryngologa, potwierdzi); grubas wie, że każde ciastko zbliża go do śmierci, grubas się wstydzi swojego wyglądu… A przecież jest tyle diet, lekarze do dyspozycji, moda jest bezwzględna… A grubas tyje dalej. Nie mówię tu o osobach dotkniętych chorobą, tylko o złych nawykach żywieniowych.
 
Kończę z beletrystyką i przechodzę do rzeczy.
 
 W dniu 5. października 2009 roku zapaliłam w pomieszczeniu przylegającym do świetlicy szkolnej papierosa. W świetlicy był jeden uczeń, oddalony ode mnie o jakieś piętnaście metrów. Zapaliłam papierosa, wydmuchując dym w okno.
Tak mnie zastał dyrektor Włodarczyk i jego zastępca, bez którego się nie ruszał. Zapytał, dlaczego zapaliłam papierosa w tym pomieszczeniu. Odpowiedziałam, że dlatego, iż nie ma palarni w szkole. Wówczas ustawa nie była w takim kształcie, jak teraz. Nic się nie odezwał i poszedł sobie.
 
12 10.2009r. zostałam wezwana do gabinetu. Dyrektor zapytał, dlaczego nie byłam na konsultacjach. Zatkało mnie. Jakich konsultacjach?! Powiedziałam, ze nic nie wiem o jakichkolwiek konsultacjach.
 
Wówczas dyrektor Włodarczyk wręczył mi pismo, które już leżało na jego biurku:


                       


13.10.2009r. odwołałam się od nagany. Zarzuciłam dyrektorowi Włodarczykowi kłamstwo.
19.102009r. otrzymuję:

                       
  

W związku z tym składam sprawę do Sądu:

                                
                               


Odpowiedź pozwanego:


                       
                       
Taaaaa...Cały vinci2.
 
Czytajcie Państwo dobrze: Powódka nie przyszła i nie wyjaśniła swojego zachowania. Wówczas zwyczajne słowo „przepraszam” dałoby wyraz odstąpienia od wymierzenia kary. Powódka jednak tego nie uczyniła.
I wcześniej: „Dwa dni później pracownik obsługi, Pani Krystyna Biegańska, przeprosiła dyrektora szkoły”...
Powiem ci, vinci2, że ludzkość powinna na kolanach iść na swoje miejsce pielgrzymowania, żeś ty święceń kapłańskich nie zrobił.
Co za bufon. I idiota. Bo sam publicznie się przyznaje, że nie ukarał pracownika za przewinienie, tylko za brak pokory i błagania o przebaczenie.
A dlaczego miałbyś vinci2 odstępować od wymierzenia kary? Przecież ja nie byłam podobno na konsultacjach?
Staje ci, jak ktoś cię przeprasza? Biedaku... To się jakoś nazywa nawet, tylko mi z głowy wyszło... Coś na „s”, czy jakoś... Coś mi się jakiś francuski Markiz  przypomina, czy inny hrabia...
Niemniej jednak składam apelację:
                       
                       
Złożyłam również pisma wyjaśniające sytuację:
                       
                       
                       
                       
Zastanawiający był dla mnie przebieg rozprawy apelacyjnej.
 Skład Sędziowski uznał moje tłumaczenia odnośnie do palenia w pomieszczeniu przylegającym do świetlicy za dostateczne wytłumaczenie mojego zachowania i w tym zakresie uchylił naganę. Pozostała więc jedynie kwestia owych „konsultacji”...
Zostałam więc ukarana za kłamliwe oskarżenia dyrektora.
                       
                       

Cała historia jest obrzydliwa, bo pan Włodarczyk po raz pierwszy w sądzie zarzucił mi coś, czego nie zrobiłam. Nie wiem, czy po raz pierwszy zachował się tak w ogóle, wiem za to, że wplątał w historię i inne osoby. Dziwnym trafem, pojawiła się nowa księga protokołów, dziwnym trafem zmieniła się osoba protokolanta, dziwnym trafem zapisek o przypomnieniu jest napisany inaczej i sprawia wrażenie dopisanego.
A już poza wszystkim, dysponuję nagraniem audio całej rady. Oczywiście, nikomu go nie udostępniłam.
 
Przecież w tej szkole palili i inni. Palili tak samo, jak ja – w konspirze. Pan Włodarczyk w sądzie myślał, że ja sypnę i pojadę po „równym traktowaniu”. Nie jestem konfidentem. Jest jeszcze obrzydliwsze słowo na „k”, ale to nie to, co myślicie. To słowo brzmi: kolaborant.
Jak wspomniałam, dysponuję nagraniem audio z całego posiedzenia tej właśnie Rady Pedagogicznej, gdzie pan Włodarczyk zwraca się z prośbą do obecnych, żeby palili w bramie i gdzie słowem nie wspomina o „konsultacjach”.
 
Sprawa palenia musiała polec w sądzie, bo nie było jeszcze ustawy w tym kształcie, w jakim jest obecnie. Poza tym, paliły jeszcze inne osoby w tym samym czasie i w tym samym miejscu. Należało mi zatem przypisać inną winę, aby ukarać mnie naganą. I tu właśnie zaczyna się pierwsze obrzydliwe oszustwo, bo dotychczas jeszcze rękawiczki były prawie białe.
 
Zarzuca mi pan dyrektor, że nie byłam na tak zwanych „konsultacjach”, odbywających się w każdy pierwszy poniedziałek miesiąca, z wyjątkiem miesięcy, w których odbywają się zebrania z rodzicami.
 
Podczas rozprawy próbuję zgłosić wnioski dowodowe: badanie księgi protokołów Szkoły, książki zarządzeń, wreszcie przesłuchania w charakterze świadka osoby mnie zastępującej (znam imię i nazwisko), która również nie brała udziału we wspomnianych zebraniach. Chcę udowodnić, że nie wiedziałam o istniejących „konsultacjach” (byłam na udpz), że inne osoby również o nich nie wiedziały i w nich nie uczestniczyły z powodu tej oczywistej niewiedzy.
Rozmawiałam z wieloletnią przyjaciółką na ten temat, ona wybuchnęła śmiechem, bo do głowy nikomu nie przyszło, żeby miała ona przez tyle lat zajmując się dziećmi w świetlicy i mając codzienny kontakt z rodzicami, brać jeszcze udział w jakichś zebraniach poniedziałkowych… No, ale wobec mnie trzeba było użyć jakiegoś argumentu.
 
Sąd moje wnioski oddalił. Tak, że nie przeprowadzono żadnego dowodu, który zgłaszałam. Trzeba wspomnieć leciutko, że odbyło się to po zarządzonej przerwie. W innej sprawie inny Sędzia na mój wniosek dowodowy też zarządził przerwę i po przerwie wniosek oddalił...
Wiem już, że jak będzie mi się chciało siusiu podczas rozprawy, to mam zgłosić wniosek dowodowy. Wtedy bez pudła Sędzia ogłosi przerwę.
 
Właściwie, to nie zdziwiło mnie to. Nie zdziwiła mnie też odpowiedź Prezesa Sądu, którą wkleiłam wyżej.

       
  
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz